Połowa moich filmów jest próbą rozliczenia się z haniebnym dziedzictwem nazistowskim Volker Schlöndorff – reżyser filmowy Gdy nas umówiono na rozmowę na festiwalu EnergaCAMERIMAGE, doszły mnie słuchy, że to pan nadał kierunek jego organizacji. – Nie chcę sobie przypisywać zbyt wielu zasług, ale kiedy tu przyjeżdżam, faktycznie wracają wspomnienia, różne obrazy naładowane emocjami. Pamiętam pierwsze edycje tego festiwalu, które odbywały się w Toruniu. To było tak dawno temu – w 1991 r. Chwilę wcześniej upadł mur berliński, miasto było szare i smutne. Na rynku nie świeciły się żadne neony, poza jednym, który migał na czerwono w rogu. To był sex shop (śmiech). Prawdziwa nowość w kraju, w którym dopiero co upadł komunizm. Spacerowaliśmy tam i z powrotem z Markiem Żydowiczem, doszliśmy nad rzekę i powiedział, że planuje stworzyć w tym mieście festiwal filmowy z prawdziwego zdarzenia. Podzieliłem się z nim uwagą, że nie może konkurować z Cannes czy Wenecją, musi się skupić na bardzo wąskiej specjalizacji. I padło na operatorów filmowych, których pracy ten festiwal jest poświęcony. – Najbardziej lubię pracę z operatorami. Miałem zaszczyt i przyjemność pracować z takimi ludźmi jak Igor Luther czy Sven Nykvist. Podejrzewam, że gdybym nie dostał szansy zostania reżyserem, zająłbym się zdjęciami. Kiedy zaczynałem pracę w zawodzie w wieku 15 lat, stałem za kamerą. Wtedy wydawało mi się, że to właśnie operator tworzy film. To było w moim rodzinnym Wiesbaden, gdzie działało małe, lokalne studio filmowe z laboratorium. Trafiłem tam na praktyki, ale odesłali mnie do domu, sugerując, że powinienem uczyć się fachu w bardziej profesjonalnym miejscu. Poszedł pan za ich radą – wyjechał pan do Francji i tam rozpoczął naukę rzemiosła filmowego pod okiem śmietanki francuskich reżyserów. Potem był powrót do Niemiec i pierwszy film – „Niepokoje wychowanka Törlessa” na podstawie prozy Roberta Musila. – Ciągle najlepszy! A mówiąc poważnie, wydaje mi się, że pierwsze filmy zajmują szczególne miejsce w sercu każdego reżysera, człowiek chce wówczas wyrzucić z siebie wszystko, co nagromadziło się w jego życiu. Kiedyś rozmawiałem o tym z Bernardem Bertoluccim. Pokazaliśmy nasze debiuty na jednym festiwalu, 50 lat temu. To były inne czasy, byliśmy młodzi, nie mieliśmy żadnej wiedzy o pracy nad filmem. A jednak te pierwsze próby osiągnęły pewną jakość i utrwaliły się w pamięci widowni. Kto wie, czy nie powinniśmy zachować tych najwcześniejszych, młodzieńczych pomysłów na starość (śmiech). Co sprawiło, że postanowił pan nakręcić ten film? – Jako chłopiec sam trafiłem do szkoły z klasztornym internatem we Francji i spędziłem w niej trzy lata. Bardzo dobrze znałem panujące tam reguły wychowawcze i dyscyplinę narzucaną młodym ludziom, w których buzują witalność, gniew i plątanina emocji. Jednocześnie w tego typu instytucjach zawsze dochodzi do walki o władzę, dominację, miejsce w hierarchii. Nawiasem mówiąc, ostatnio myślałem, żeby wrócić do tego tematu w kolejnym filmie. Być może będzie on moim ostatnim. Historia dotyczyłaby epizodu z życia Vivaldiego, który przez kilka lat pracował jako kierownik chóru dziewczęcego w weneckim sierocińcu. Ale, wracając do tematu, osobiste doświadczenie to jedno, druga sprawa, że historia tych chłopaków wydawała mi się świetną metaforą stanu mojego państwa. W pewnym sensie film ten można odczytywać jako studium przedwojennego społeczeństwa niemieckiego, jego skłonności do ulegania przemocy, co zaowocowało przyzwoleniem na faszyzm i jedną z największych zbrodni w historii ludzkości. – Tak, dokładnie tak było. Film stanowił krytyczny i jawny komentarz na temat postawy wyedukowanych i uprzywilejowanych przedstawicieli niemieckiej burżuazji, którzy stali z boku i wręcz obojętnie patrzyli na dochodzenie nazistów do władzy. Nie było w nich żadnych oznak strachu, a gdy rozpoczęły się rządy brutali i sadystów, na reakcję było za późno. Törless definiuje taką postawę – jedynie stoi obok, gdy jego kolega jest upokarzany i maltretowany przez rówieśników. To milczenie powoduje ciche przyzwolenie na krzywdę. Pasywność staje się współwiną. Dla mnie to także opowieść o tym, jak łatwo wskazać drugiego człowieka palcem i powiedzieć: „To jest wróg”. Jak zareagowała publiczność? – To oczywiście wywołało skandal. Wszystkie gazety trąbiły o naszej premierze w Cannes. Niemieccy dyplomaci w geście niezgody wyszli z sali, trzaskając drzwiami i wykrzykując: „To