ChAT – akademia teologów

ChAT – akademia teologów

Młodzi, współcześni, zdolni. Wybierają teologię. Komu dziś potrzebna taka wiedza? Zdarzają się zafascynowani ikonami. Bo na ikonę inaczej się patrzy przez pryzmat teologii. Dla innych to ojcowskie tradycje. Często powołanie. Czasem ktoś schowa się przed wojskiem. Ale większość przyszła do ChAT dyskutować ze światem. Studenci swoich teologii. Prawosławni, polskokatolicy, luteranie, kalwini, metodyści, adwentyści… W Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej drogi ich wszystkich zbiegają się przy jednym krzyżu. Mówi się, że to akademia stylów pobożności. Ewangelicy modlący się do Boga włożonego w ramki przyjaciela poznają tu ten majestat, przed którym kłaniają się prawosławni. Poznają też wschodnią… wylewność w „biesiedzie” (prawosławni mówią, że ewangelicy nie umieją wypić, ale oddają im przewagę w angielskim). W tych samych ławkach spotykają się na niektórych przedmiotach. Na te związane z poszczególnymi teologiami rozchodzą się do swoich sekcji. W tym roku mija 50 lat, odkąd zaczęli opuszczać ChAT teolodzy mniejszościowych wyznań. Uczelnia powstała niejako z konieczności. – Wiosną 1954 r. władze PRL wyrzuciły z uniwersytetów wydziały teologiczne – opowiada prof. Janusz Maciuszko, prorektor uczelni. – Ewangelicy w miejsce swojego wydziału stworzyli ChAT. Dołączyli starokatolicy, potem prawosławni. Dzięki złośliwości państwowych doktryn ChAT stała się jedynym takim miejscem na świecie. Kwintesencją tutejszego ekumenizmu jest ławka. W holu, tuż obok automatu z kawą, toczą się ostatnie tego roku ideologiczne dyskusje – powtórki. O Trójcy Świętej, o wieczności kary, czasie oczekiwania duszy na sąd, o… Słychać polsko-ruskie pogwarki, które dla młodych ludzi, wyrwanych do Warszawy z Podlasia, są tutejsze: – Gawori po swojemu… łuczsze budie. Pod różą Lutra, białą na czerwonym tle, przedsesyjna nerwówka. – Szalom – dołącza do grupy ktoś z plikiem notatek. – Dlaczego szalom? To z wdzięczności. Żydzi nadali chrześcijaństwu tożsamość – odpowiada dziewczyna z Biblią. Tak, Agnieszka Rudkowska wie, co mam na myśli, pytając o scholastykę. Na słowo ChAT jej znajomi też otwierają oczy: – Jezu, nie chcesz wychodzić za mąż? Patrz, świat tak pędzi, a tacy… Ale Agnieszka przyszła tu przecież ze względu na to, że on tak pędzi. Chce zmienić język Kościoła, emocjonalny żargon, którym zwraca się do ludzi. Zdolna, nadążająca za światem, studentka drugiego roku ewangelickiej teologii. – Dziś ludzie już nie chcą wezwań i grzmotów – Agnieszka mówi z lekką ekspresją (najprawdopodobniej efekt zajęć z dykcji i ortoepii). Ale bez nawiedzenia. Stawia na apologetykę, wąski obszar teologii, który jest dialogiem dogmatów z dzisiejszym światem. Wielu uważa, że zdewaluowała je współczesność. W synodalce, ewangelickiej kaplicy, gdzie gra na pianinie jako organistka, z ołtarza nie uśmiechają się święci. Ascetyczny krzyż mówi o tym, jak ważne w Kościele Agnieszki jest słowo. Słowo jest też pierwszym rodzajem sita w dostaniu się na wydział. – Kłopotliwe są sytuacje, gdy przychodzą osoby z wrodzoną wadą wymowy – opowiada prof. Maciuszko. – Trzeba uprzedzić. Nie robić nadziei. Bo może być niewielka na zatrudnienie w Kościele. Przecież na AWF też nie przyjmą człowieka bez nogi. Jeśli ks. dr Włodzimierz Nast, wykładowca ewangelickiej homiletyki, zatwierdzi kazanie Agnieszki Rudkowskiej, w niedzielę pierwszy raz stanie ona na kościelnej mównicy. Powie o ojczyźnie. Ale bez patosu. Ks. Włodzimierz Nast z Kościoła ewangelicko-augsburskiego, który wykształcił już kilkudziesięciu kaznodziejów, też twierdzi, że język przeszedł ewolucję: – Dziś nie można już tkwić tylko w przeszłości. Trzeba śledzić życie, żeby znaleźć w nim ten właściwy pretekst. Ale trzeba zachować równowagę, a to już umiejętność. Oni, młodzi, chętnie się odwołują do problemów swoich czasów, boczą się na drastyczną współczesność, a czasem nie łapią jej w szerszej perspektywie. Uczymy ich tak abstrahować, żeby nie powstawały herezje. System wartości Agnieszki jest jednak trochę niedzisiejszy. Świadczy o nim „dziesięcina” ze stypendium oddawana Bogu na koniec miesiąca (jak zaleca księga Malachiasza, werset 3.10) i rogi w zaczytanej Biblii, którą nazywa sprawą zasadniczą. Mogła przecież wybrać anglistykę, muzykę… Cóż. Boże prowadzenie… Zresztą urodziła się przecież w Cieszynie, największej protestanckiej społeczności w Polsce. W przypadku młodej, ładnej dziewczyny, która może za parę lat będzie ordynowana na diakona, czasem to niełatwa droga. W Kościele są zobowiązania. Trudno

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 28/2004

Kategorie: Reportaż
Tagi: Edyta Gietka