Chávez – ukochany ludu? – rozmowa z Alicją Fijałkowską
Dlaczego Wenezuelczycy znowu go wybrali Alicja Fijałkowska – pracownik naukowy Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW. Absolwentka stosunków międzynarodowych oraz studiów iberyjskich i iberoamerykańskich. Studiowała dziennikarstwo i komunikację audiowizualną na Universidad Carlos III de Madrid. Obroniła doktorat na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW. Z dr. hab. Marcinem Gawryckim wydała książkę „Wenezuela w procesie (r)ewolucyjnych przemian”. Rozmawia Kuba Kapiszewski El Libertador znowu wygrał wybory w Wenezueli. Co on takiego w sobie ma?– Nazywanie tak Cháveza to kalka językowa, która nie do końca mi się podoba, bo tak nazywano Simona Bolivara. Na pewno zmobilizował masy do aktywniejszego życia politycznego, ale wyzwalać nie ma kogo, bo mamy do czynienia z demokratycznym państwem i demokratycznie wybranym prezydentem. Oczywiście Chávez odwołuje się do Bolivara na każdym kroku, to jego ulubiona postać historyczna. I podobnie jak Bolivar używa retoryki militarnej, bo sam wywodzi się z wojska. Charakterystyczne dla jego stylu są dychotomiczność – podział na my-oni i to jego zawołanie: „Socjalizm albo śmierć!”. Nie do końca wiadomo, co ma na myśli – że sam odda życie za socjalizm czy że marny los spotka tych, którzy staną mu na drodze.Kto tu przynależy do „nas”, a kto do „onych”?– Definicja jest bardzo prosta: „my” zgadzają się z Chávezem, a „oni” nie. W 2008 r. przeprowadzałam wywiady z postaciami opozycji, m.in. z Emiliem Negrinem, sklasyfikowanym przez Cháveza jako opozycjonista. I to mimo że Negrin bardzo długo popierał prezydenta – po prostu w pewnym momencie przestał się zgadzać z niektórymi jego propozycjami.Co z tym militaryzmem?– Widać go na każdym kroku, przede wszystkim na manifestacjach i wiecach politycznych, gdzie śpiewa się piosenki o Chávezie, w których występuje jako „El Comandante de la nación”, czyli przywódca narodu. Mowa w nich o szlachetnym narodzie, który zejdzie z gór, będzie walczył i przeleje krew – to są ewidentnie odniesienia do wojny, a zarazem metoda mobilizacji, bo nic tak nie jednoczy ludzi jak zagrożenie. Wpisuje się w to też jego dyskurs o amerykańskim imperializmie, który nie przekłada się na relacje gospodarcze, ale pozwala mobilizować naród przeciw najeźdźcom, wrogom i imperializmowi.Na czym polega fenomen Cháveza jako człowieka? Co takiego w sobie ma, że porywa tłumy?– To genialnie dopracowany przywódca, człowiek z pomysłem na siebie, a do tego nie można mu odmówić charyzmy. Wystarczy posłuchać jego przemówień – a potrafi przemawiać godzinami, czego najlepszym przykładem jest program „Aló presidente”. Zwykle podaje się godzinę jego rozpoczęcia, natomiast przy następnej pozycji jest adnotacja, że zacznie się, gdy „Aló presidente” się skończy – bo nigdy nie wiadomo, ile przywódca będzie mówił. To jest zresztą charakterystyczne dla południowoamerykańskich szefów państw, że potrafią porywać tłum i mówić godzinami.Czy można w ogóle porwać kogoś kilkugodzinną przemową?– Niesamowite, prawda? Mówię to z własnego doświadczenia, bo w 2008 r. uczestniczyłam w zgromadzeniu chavistów pod pałacem prezydenckim. Ludzie słuchali i bawili się, grała muzyka – była wielka fiesta. Wszystkich łączył Chávez – to jest kult jednostki, nie przekonanie do jego programów politycznych, tylko on. PSUV (Zjednoczona Partia Socjalistyczna Wenezueli) miałaby spory problem, gdyby go zabrakło. Capriles Radonski też odwoływał się do haseł populistycznych, ale był w tym nienaturalny. Chávez po prostu taki jest i ludzie to widzą.Jakim właściwie mówcą jest Chávez, skoro pociąga za sobą ludzi?– Mówi bardzo prostym językiem. I to jest klucz do sukcesu w przypadku słabo wykształconych mas. Mało tego, on wyjaśnia pewne terminy. Kiedy w telewizji mówił o swoim nowotworze, powiedział o przerzutach, po czym wytłumaczył, na czym polegają. Przeciętny odbiorca, zwłaszcza z dzielnic biedy, może zwyczajnie tego nie wiedzieć. Cháveza ludzie rozumieją. Poza tym zwraca się do nich bezpośrednio, obejmuje ich, gdy przychodzi na oficjalne gale, wita się z kelnerami, z portierem – ma podejście do ludzi. Przed nim tego nie było. Prosty język, jasne hasła, retoryka militarna, dychotomiczna, zrozumiała dla mas, niespożyte pokłady charyzmy, przy tym duża wiedza i erudycja.Ma na siebie pomysł, ale przecież to nie musi trafiać w gust wenezuelskiej publiki. Jakiego przywódcy oczekują Wenezuelczycy?– To pozostałość kulturowa silnego caudillo. Latynoamerykanie cały czas potrzebują przede wszystkim osoby charyzmatycznej i silnej. Jeśli przywódca jest silny, zwraca się bezpośrednio do mas, a dodatkowo jest przystępny, w ich mniemaniu daje to gwarancję, że w razie potrzeby będzie umiał się postawić, że dokona obiecywanych reform. Tego