Najłatwiej by było założyć pielęgniarski fartuch i czepek, a potem ruszyć w trasę po kraju. Kasa murowana! Ale czasami chce się czegoś więcej Rozmowa z Edytą Jungowską – Czy to prawda, że jesteś najbardziej niepokorną polską aktorką, że nie przyjmujesz żadnych uwag ani rad? – Nieprawda. Parę razy posłuchałam. Ale na pewno nie lubię postępować wbrew sobie, tylko dlatego, że tak wypada, że taki układ. – Jesteś laureatką trzech prestiżowych nagród – Nagrody im. Leona Schillera za rok 1996 oraz Nagrody im. Andrzeja Waligórskiego i Nagrody Ewy Demarczyk, które otrzymałaś w roku 2000… – To bardzo różne nagrody, tak jak nieporównywalnymi osobowościami są ich patroni. Teatr, kabaret, piosenka – zupełnie odmienne osobowości, stylistyki. Szczególnie cieszę się z Nagrody Ewy Demarczyk, ponieważ jest to wyróżnienie specjalne – to Pani Ewa słuchając moich piosenek na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, postanowiła przyznać mi i wręczyć osobiście swoją nagrodę, choć jury nie uznało mnie za laureatkę Konkursu Aktorskiej Interpretacji Piosenki. – Teatr, piosenka, kabaret, film, telewizja, estrada. Czy to rozległość zainteresowań, czy rozdarcie duszy artystycznej? – Rynek lubi klasyfikować, szeregować, szufladkować. Ten do filmu, ta do teatru, ta do komedii, tu wyłącznie tragedie psychologiczne… A ja chcę się uchronić od takiego ograniczenia albo najlepiej, żeby ktoś mnie uchronił. Warto grać różne role, warto szukać różnych możliwości kontaktu z widzem. I mówić mu za każdym razem inne ciekawe rzeczy. – Na brak możliwości wypowiedzi raczej nie możesz narzekać: role telewizyjne od Teatru TV – by wymienić tylko „Amadeusza” i „Pigmaliona” – poprzez seriale i programy dla dzieci, aż do Kabaretu Olgi Lipińskiej, kilka znaczących filmów (m.in. „Ucieczka z miejsc ukochanych”), role teatralne w Nowym i Studio, własny recital… A mówią, że niepokorni artyści są w Polsce odsuwani na drugi plan. – Rozumiem, że chodzi o to, że mimo iż jestem niepokorna, to jednak mam sporo propozycji? Mam. Mam propozycje, ale mam także własne zdanie, czy to źle? – Ktoś napisał, że „Edyta Jungowska jest diamentem trochę wymykającym się szlifierzom w przekonaniu, że najlepiej oszlifuje się własnoręcznie”… – Każdy diament ma swoją strukturę, trzeba ją poznać, żeby się zabrać do szlifowania, a nie bezmyślnie zaokrąglać kanty. Ponieważ poważnie traktuję swój zawód, nie chcę rezygnować z własnego zdania a priori, co nie oznacza, że nie przyjmuję argumentów. Chcę pracować w oparciu o intuicję i spontaniczność, ale nie odżegnuję się od doświadczenia i historii. W naszych głowach mamy zapisane gotowe schematy postępowania, kalki znanych sytuacji, najbezpieczniejsze kody rozwiązań… Repliki najgenialniejszych nawet dzieł są tylko i wyłącznie replikami. Odnosząc się do zacytowanej przez ciebie opinii – nie chcę być błyskotką i dlatego odkrywanie wewnętrznej skazy to coś, co mnie najbardziej interesuje w artystycznym rzemiośle. Poza tym trzeba ryzykować, żeby nie popaść w rutynę. – Czym jest, twoim zdaniem, nowoczesne aktorstwo? Jakie teksty cię interesują? – Nowoczesne aktorstwo wcale nie musi być związane z nowoczesnym tekstem. Teatr i literatura to dwa odrębne światy. Zbyt często odnosimy się do tekstu, a za rzadko do kontekstów. Trzeba unikać patosu, mieszać konwencje. Ludzie, nawet gdy przeżywają tragedie, nie odkrywają się, nie rozdzierają szat, kryją się z bólem, kamuflują rozpacz autoironią, żartem, uciekają w groteskę… Zobacz, ile tragicznych żartów pojawiło się po terrorystycznych atakach na Amerykę! Niestety, teatr w Polsce rzadko potrafi się odnieść do tego, co dzieje się w świecie. – Dlaczego? – Wszyscy się boją. Konwencjonalny teatr boi się brutalnego tekstu, boi się niewygodnych tematów. Jest tak przywiązany do pięknych słów, które nic nie znaczą, że nie widzi we współczesnym języku żadnej wartości. Gdyby Krystian Lupa nie zrobił we Wrocławiu „Prezydentek”, nikt by się nie domyślił, że za tym stekiem wulgaryzmów może kryć się wnikliwa obserwacja świata. Nie znaczy to, że jedynie używając grubych słów, można dzisiaj w teatrze coś powiedzieć. Ale nawet gdy wystawiamy klasyków, obchodzimy się z nimi jak ze świętymi krowami. Oczywiście, uogólniam. Są przecież Krystian Lupa, Grzegorz Jarzyna. Są Warlikowski, Cieplak i inni. – Wymieniasz reżyserów, a autorzy? – Sarah Kane… – Polscy autorzy! – Z młodych? To chyba tylko Tadeusz Różewicz! – Też uciekasz w groteskę! – W Anglii młodzi autorzy wyławiani są już na studiach, a nawet jeszcze wcześniej. Młody reżyser sięga po tekst
Tagi:
Ewa Gil-Kołakowska