Moje pytania są takie, jakie chciałby zadać przeciętny Polak – mówi Monika Olejnik – Wojuje pani ze wszystkimi politykami? – Tak, ze wszystkimi. – Czy jest jakieś ugrupowanie, z którym pani nie wojowała? – Nie. Zawsze miałam naturę wojownika. Pamiętam, jak kiedyś miałam wywiad w WOT z prezydentem Lechem Wałęsą i próbowano wyciąć mi fragmenty z tej rozmowy. Nie zgodziłam się i wywiad nie poszedł. To było zabawne, bo dzwoniło wtedy do mnie mnóstwo osób, pytając, co tam takiego było. – Nie ma dziennikarzy, którzy wojowaliby z takim zacięciem jak pani. Czy to kwestia charakteru, czy czegoś jeszcze? – Wojuje się bardziej z tymi, którzy są przy władzy, niż z opozycją. Kiedy premier Buzek był premierem, wojowałam z nim więcej niż z Leszkiem Millerem, który był wtedy w opozycji. Zawsze ugrupowanie, które jest przy władzy, narażone jest na większą krytykę, bo temu ugrupowaniu bardziej patrzy się na ręce. – Chce się pani tak kopać z politykami? – Chce mi się. Nie robię tego tylko dlatego, żeby udowodnić, że ja mam rację. Ale po to, aby coś się zmieniło. – Ale co się zmieniło? – Nie wiem, jednak coś się chyba zmienia. Kiedy prasa opisuje aferę, politycy mimo wszystko reagują szybciej. Długo czekaliśmy na reakcje wobec panów Łapińskiego i Naumana, a kiedy „Trybuna” opisała, jak wyglądało zdarzenie, w które byli zamieszani, napaść na fotoreportera „Newsweeka”, to politycy natychmiast zareagowali. – Czy dziennikarz nie odczuwa pewnego niedosytu, kiedy zbiera materiały, stawia pod ścianą polityka, a później i tak nic się nie zmienia? – Mam nadzieję, że przy sprawie starachowickiej będą jakieś konsekwencje. Nie tylko dymisje doradców pana Sobotki. W końcu z powodu przecieku, który zrobił poseł SLD, narażone było życie i zdrowie policjantów oraz powodzenie całej akcji. Dla mnie najbardziej zdumiewające jest to, że cała ta sprawa wyszła po kongresie SLD. Wyobrażam sobie, co musiał czuć premier Leszek Miller, gdy zaraz po kongresie wziął do ręki „Rzeczpospolitą”. Ale mógł przecież wcześniej wyczyścić szeregi. Okazuje się, że nieprawdą jest, iż wraz z tzw. sprawą Rywina skończyła się pogoda dla afer w SLD. – Jak pani znosi słowa krytyki ze strony polityków, których pani zaatakowała, albo ze strony słuchaczy, widzów? Jak pani sobie z tym radzi psychicznie? – Jakoś to znoszę. Daję radę, bo doskonale zdaję sobie sprawę, że nie można być ulubienicą wszystkich. – Skąd ma pani tę parę, odporność? Pamięta pani, jak przechodziła pani do Wałęsy przez płot, to krzyczeli: „Ty komunistko, Żydówko, to przez ciebie przegrał!”. – Zrobiło mi się wtedy okropnie przykro. Miałam niełatwe życie z prezydentem Wałęsą, krytykowałam go, zapewne słusznie, bo popełnił wiele błędów. Przez dwa lata prezydent Wałęsa nie udzielał mi wywiadów, zresztą prezydent Kwaśniewski wziął z niego przykład w poprzedniej kadencji. – Kogo pani nie dociska? – Myślę, że wszystkich dociskam. – Lecha Kaczyńskiego chyba nie za bardzo. – Jak mam go teraz dociskać, skoro jest prezydentem miasta, a kiedy przychodzi do mnie, to jako polityk związany z PiS poprzez brata? Poczekajmy na to, co zrobi w Warszawie. Przyjdzie na niego czas. Ostatnio pytałam go o przeprosiny z Gudzowatym i strasznie go to rozzłościło. Dociskanie to także kwestia czasu. Jeśli w „Kropce” mam trzech polityków, trudniej docisnąć ich wszystkich. Jeśli mam wywiad w Radiu Zet z jedną osobą, jest to łatwiejsze. – A pani woli w radiu czy w telewizji? – Lubię i to, i to. Radio to teatr wyobraźni. W telewizji ludzie bardziej zwracają uwagę na to, jak się wygląda, niż na to, co się mówi. Kiedyś zaprosiłam do „Kropki” Leszka Balcerowicza (tworzył się wtedy rząd). To był sukces, że przyszedł do studia. Tymczasem później okazało się, że wszyscy mówili tylko o tym, że wyglądałam okropnie, bo było źle ustawione światło. Nikt nie słuchał rozmowy. – Dlaczego nie zderzyła pani Balcerowicza z kimś drugim? Zawsze jest sam. – Bo tak chce. Są politycy, którzy nie chcą występować z kimkolwiek innym. Taki jest Balcerowicz. Podobnie postępuje Marek Borowski, podobnie postępował Maciej Płażyński. – Dostaje pani listy od słuchaczy? – Tak, są bardzo różne. Zdarzają się bardzo nieprzyjemne: „Ty Żydówko, ty komunistko, ty prawicowa świnio”.