Chcemy zostawić ślad – rozmowa z prof. Wojciechem Bursztą

Chcemy zostawić ślad – rozmowa z prof. Wojciechem Bursztą

Współczesna kultura nie ucieka przed śmiercią – znalazła metody radzenia sobie z nią Prof. Wojciech Burszta – kierownik Katedry Antropologii Kultury w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie i profesor w Instytucie Slawistyki PAN. Antropolog i kulturoznawca, eseista i krytyk kultury. Interesuje się teorią i praktyką współczesnej kultury, w tym popkultury i popnacjonalizmu. Zajmuje się badaniami z kręgu antropologii współczesności i kulturoznawstwa. Autor kilkunastu książek. Rozmawia Kuba Kapiszewski Boi się pan śmierci?– No cóż… Jeśli ktoś powie, że się nie boi, sam siebie oszukuje. To raczej kwestia przyjęcia jej nieuchronności. Dyscyplina, którą reprezentuję, potrafi do tej nieuchronności jakoś przygotować. To oczywiście nijak się ma do samego momentu umierania, ale o tym nic nie wiemy, to pozostanie na zawsze tajemnicą. Natomiast pozwala pogodzić się z procesem przemijania i ocenić, co się udało w życiu zrobić i co być może jeszcze się uda. W świeckim wymiarze to pewnie najistotniejsze: życie godne, życie udane. Ta perspektywa chyba jednak się nie przebija. O współczesnej kulturze mówi się, że ucieka przed śmiercią.– Stało się coś bardziej zasadniczego. Śmierć się zindywidualizowała, stała się kwestią prywatną. Nie ma jednej śmierci, tylko śmierć naturalna, z choroby albo ze starości. Nie umiera się na raka, tylko „przegrywa z nim walkę”, a przecież nikt nie mówi, że przegrało się walkę ze stwardnieniem rozsianym. Eufemizacja języka byłaby jednym z przejawów ucieczki przed śmiercią.– Kiedyś śmierć miała wymiar społeczny, działa się na oczach ludzi i była naturalnym elementem całego ciągu obrzędów przejścia, który zaczynał się od narodzin, potem następowały inicjacja, ślub i wreszcie śmierć jako logiczne zwieńczenie życiowego cyklu. Trzeba było wyłączyć człowieka ze społeczności żywych, zapewnić mu możliwości egzystencji w świecie pozaludzkim. Ucieczka przed śmiercią Śmierć nas jednak otacza – umierają najbliżsi, najbliżsi naszych znajomych, pełno jej w mediach.– Co innego ujawnianie śmierci w mediach (jak mówią Amerykanie:death sells), a co innego atomizacja życia, z którą mamy do czynienia. Umieramy jako jednostki, choć w perspektywie rodzinnej – nikt nie powinien być do końca sam. Ale to już rozważanie wariantów, co należy z osobą umierającą robić: czy będziemy się nią opiekować i jak podzielić w związku z tym obowiązki w rodzinie, czy też oddamy ją do hospicjum. To też byłby jeden z przejawów ucieczki przed śmiercią – zamykanie jej w wyznaczonych do tego miejscach.– Jest to związane przede wszystkim z nowoczesnością i masową migracją do miast, które pozbawiają ludzi ich dotychczasowych więzi krewniaczych. Śmierć zniknęła, bo musiała zniknąć jako zjawisko dotykające wspólnotę. Rozwój nowoczesnego społeczeństwa wiąże się z tym, że powstały rozmaite instytucje do radzenia sobie ze śmiercią. Prywatyzacja jest konsekwencją rozwiniętej opieki zdrowotnej i „przemysłu” umierania. Pół Florydy to przecież domy starców. Oni chcą tak żyć. Funkcjonuje nawet pejoratywne określenie takich miejsc: umieralnie.– To jest nowy rodzaj wrażliwości społecznej. W Skandynawii ludzie są do tego akulturowani. Sami proszą, żeby umieścić ich w takiej instytucji, kiedy nie będą już dawali rady. Mało tego, w Norwegii jest specjalny fundusz, który każdemu obywatelowi taką opiekę zapewnia. Odbywa się to przy pełnej zgodzie wszystkich zainteresowanych. A fundamentalistyczne próby przywrócenia sytuacji, kiedy wszystko zostawało w rodzinie? Rodziny wielopokoleniowe mają wrócić? Zwolennicy „dawnych metod” powiedzieliby, że pozwoliłoby to z powrotem oswoić śmierć, przyzwyczajać się do niej stopniowo.– Musimy uwzględnić jedną zasadniczą zmianę – dzisiaj ludzkie biografie wyglądają trochę inaczej niż kiedyś. Życie dzieli się na czas nauki, czas aktywności zawodowej i czas emerytury. Emerytura to ostatni etap, który ma być nasycony emocjami, wrażeniami i doświadczeniami owej poszerzającej się grupy ludzi „luźnych”, jak kiedyś mawiało się o tych, dla których nie było miejsca w ekonomicznej strukturze zatrudnienia. Coraz częściej nie da się tego zrealizować w rodzinie, tylko w specjalnie stworzonych warunkach, w których złota jesień życia będzie mogła przyjąć postać maksymalnie godnego „życia aż do śmierci”. Argument można by pociągnąć dalej: starość zepchnięto na margines, robiąc miejsce dla wartości witalnych, dla młodości.– Świat może mieć obsesję młodości, ale paradoksalnie skutkuje ona tym, że młodzi ludzie mają pogłębioną refleksję na temat swojej śmierci. Na początku

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 44/2012

Kategorie: Wywiady