Nie ma tu żyznej ziemi, niemal zupełnie brakuje surowców i przemysłu. Nawet w piłkę trudno pograć – wszędzie pod górę, miasteczka i wioski uczepione są stromych zboczy Korespondencja z Bastii Żeby robić biznes na takiej przełęczy, trzeba mieć jaja. Tak można sobie pomyśleć. Budka z napojami, po lewej skały do nieba, po prawej przepaść i morze po horyzont. Stromo jak diabli. Ale po jej właścicielu, widać, to spływa. Koło pięćdziesiątki, wykałaczka w zębach, w ręce papieros, czarny podkoszulek bez ramiączek, na ramieniu tatuaż – głowa czarnego Maura z białą przepaską. Nie ma co owijać w bawełnę – wygląda na ciętego górala, takiego, co najpierw da w mordę, a potem się zastanowi. Zresztą od razu wyjaśnia zasady: możesz siąść przy jego stoliku, jeśli coś kupisz, nie – to wypad. I zero uśmiechu. Dlatego nie zrobiłem mu zdjęcia. Widać by było na nim oprócz zakapiorskiej gęby flagę Kuby, portret Che i rzeźbę czarnej dłoni. Ogólnie – wyspa jak wulkan gorąca. Tylko że to nie Kuba, ale francuska Korsyka na południowych rubieżach Unii Europejskiej. Przecież wyraźnie jest napisane na skórze spalonej słońcem pod tym tatuażem: Corsica. Dałbym sobie głowę uciąć, że ten typ z przełęczy de la Croix w jakiś sposób powiązany jest z FNLC (Narodowy Front Wyzwolenia Korsyki). Albo przynajmniej jest ich zagorzałym kibicem. Nie zdziwiłbym się nawet, gdyby miał w domu rewolwer, za młodu wypasał bydło na górskich halach, nienawidził Francji, Francuzów i wszystkiego, co francuskie, mówił tylko melodyjnym korsykańskim (dialekt włoskiego) i pluł z radości w dłonie, oglądając w telewizji raporty z kolejnych zamachów autorstwa FNLC. A już na pewno z zaciekawieniem śledzi ostatnie wydarzenia wokół Ivana Colonny. Ale o tym dalej. Korsyka wygląda jak wielka, wyrastająca ściosanymi ścianami z dna morza, skalista góra, którą udało się ujarzmić. Wydrążyć tunele, wyrąbać kręte drogi w skałach, po których jazda przyprawia o zawroty głowy, a czasem wymioty. I jeszcze wyciąć tę makię. Słowniki mówią, że makia to wtórna formacja roślinna, występująca w wilgotniejszych siedliskach w rejonie śródziemnomorskim. Inaczej – gęstwina krzakowatych roślin, głównie ziół – oleandrów, rozmarynów, mięty, karłowatych roślin iglastych. Wydziela woń sosny przeciśniętej przez sokowirówkę i oblanej wyciągiem z ziół. W upale atakuje płuca z taką intensywnością, że można się udusić. „To nie wyspa, to kontynent!”, mawiał pewien amerykański dyplomata. Miał sporo racji, wystarczy wjechać znad morza w interior, by poczuć się jak w Alpach. Na Korsyce jest nawet pustynia – Desert des Agriates, przestrzeń niemiłosiernie spieczonych skał nad brzegiem. Biła się o taką wyspę i skolonizować ją chciała cała litania najeźdźców: starożytni Grecy, Rzymianie, Maurowie z północnej Afryki, Genueńczycy, Pizańczycy, Francuzi, Brytyjczycy. Tylko po co? Bitwa o Korsykę Nie ma tu żyznej ziemi, niemal zupełnie brakuje surowców i przemysłu. Nawet w piłkę trudno pograć – wszędzie pod górę, miasteczka i wioski uczepione stromych zboczy. Nieokrzesana wyspa położona w centrum basenu Morza Śródziemnego stanowiła jednak ważny punkt handlowy, a jej warunki naturalne czyniły ją twierdzą. Poza tym niezagospodarowana ziemia zawsze jest w cenie, choćby tak niegościnna jak Korsyka. Genueńczycy, którzy od XII w. niemal nieprzerwanie panowali nad wyspą, stworzyli na niej system ostrzegawczy – łańcuch wież okalających wyspę, z których wiele do dziś zachowało się w bardzo dobrym stanie. W 1764 r. odstąpili wyspę Francuzom. Tak naprawdę pozbyli się zgniłego jaja – Korsyka od lat trwała w stanie rewolucji pod wodzą Pascala Paoliego. Niepodległość była bardzo blisko, ale o klęsce Korsykan przesądziła bitwa pod Ponte Novo w 1769 r. Paoli uciekł do Londynu. Nowa konstytucja Francji z 1789 r. deklarowała, że Korsyka związana jest z Imperium Francuskim. Paoliego objęła amnestia, wrócił, by szybko narazić się nowej władzy rewolucyjnej (rzekomo wysłał zbyt mało wojska na operację wojskową na Sardynię), która skazała go na więzienie. Znów uciekł do Anglii, prosząc o pomoc Brytyjczyków. Pewnie admirał Horacy Nelson dwa razy zastanowiłby się, czy gra jest warta świeczki, gdyby wiedział, jak się skończy ta eskapada. Mimo że Brytyjczycy w 1794 r. zdobyli łatwo wyspę, admirał stracił w bitwie oko, a już w 1796 r. musieli się wynosić z nowych posiadłości. Ich nieprzyjazne mieszkańcom rządy nie podobały się
Tagi:
Andrzej Muszyński