W przeddzień wyborów prezydenckich Chilijczycy domagają się wymiany elit Kiedy świat patrzył na Chile przez pryzmat rewolucji studenckiej 2011 r., nad brzegiem przepływającej przez Santiago rzeczki Mapocho powstawała największa w Ameryce Łacińskiej galeria handlowa, Costanera Center. Nad nią wyrósł najwyższy w Ameryce Łacińskiej, 300-metrowy wieżowiec Titanium, z którego można obserwować panoramę Santiago i Andów. I który stał się ulubionym miejscem samobójców. Życie na kredyt Galerię budowano w jednej z najbogatszych dzielnic miasta, zwanej na podobieństwo Manhattanu Sanhattanem, z myślą o klientach z klasy wyższej. W rzeczywistości głównymi klientami stali się Chilijczycy z klasy średniej, traktujący zakupy jako dowód swojej rosnącej pozycji społecznej. W przeliczeniu na metr kwadratowy w Costanera Center sprzedaje się dziś więcej niż w podobnych galeriach w Nowym Jorku. Miesięcznie odwiedza ją ponad 3 mln osób, by kupić telewizor, opłacić Netfliksa, a przede wszystkim czuć się bogatym i ze świeżo zdobytego statusu nigdy nie rezygnować. I choć centrolewica stara się przekonać Chilijczyków, że życie to nie tylko konsumpcja, klasa średnia jest dumna z tego, co osiągnęła. Roberto Ampuero, znany pisarz i komentator, który był ministrem kultury w prawicowym rządzie Sebastiána Piñery, broni chilijskiego modelu rozwoju gospodarczego: – Chile było jednym z najbiedniejszych krajów Ameryki Łacińskiej. Po 30 latach mamy najwyższy PKB na mieszkańca, najwyższy wieżowiec i największą galerię handlową. Z drugiej strony eksplozja konsumpcji doprowadziła do zadłużenia obywateli. Wynagrodzenia w Chile są stosunkowo niskie (połowa pracujących zarabia ok. 555 dol. miesięcznie), a rozpiętość dochodów – mimo że nieco się zmniejszyła w ostatnich latach – jedna z najwyższych na świecie. Zdaniem Marca Kremermana, ekonomisty z wyspecjalizowanej w sprawach pracy Fundación Sol, kredyty ma 11,3 mln spośród 18,5 mln Chilijczyków. Wielu nie jest w stanie spłacić zadłużenia. Reformy i potknięcia Z sytuacją ekonomiczną Chile wiąże się sytuacja polityczna. Przez 20 lat (1990-2010) rządziła centrolewicowa koalicja Concertación, odnosząc sukcesy, których mogły pozazdrościć inne państwa Ameryki Łacińskiej. Stabilizacja wewnętrzna i rozwój gospodarczy sprawiły, że Chile stało się jednym z najszybciej rozwijających się krajów świata. Czterokrotny wzrost PKB umożliwił 3 mln osób wyjście ze strefy ekstremalnej biedy. Faktem stała się wolność mediów. Transformacja polityczna była postępowa, ale i rozważna, na miarę możliwości. Równolegle jednak w społeczeństwie narastało niezadowolenie z powodu odkładania przez rządzących rozliczenia z pinochetowską przeszłością. W 2010 r. Concertación przegrała wybory, oddając władzę w ręce centroprawicy, która rządziła następne cztery lata. Jako partia opozycyjna Concertación postanowiła się rozwiązać i przegrupować w Nueva Mayoría (Nową Większość). Jedyną nowością tej koalicji, stworzonej do ponownego wyboru na prezydenta socjalistki Michelle Bachelet, było uzupełnienie jej szeregów przez Partię Komunistyczną. Wtedy było to genialnym posunięciem, jako że w ten sposób eliminowano podstawowe źródło krytyki transformacji. Komuniści nie spoczęli na laurach i konsekwentnie umacniali swoją pozycję w Nowej Większości. Po wprowadzeniu do parlamentu ostatniej kadencji siedmiu deputowanych byli w stanie wspólnie z 20 deputowanymi radykalnej lewicy poważnie wpływać na debatę publiczną. Parę dni temu młoda deputowana komunistyczna oświadczyła, że „20 lat rządów Concertación to okres ograniczający się do zarządzania modelem wypracowanym przez dyktaturę”. Jest to ocena może zbyt ostra, ale rzeczywiście ostatnie cztery lata rządów prezydent Bachelet trudno zaliczyć do sukcesów. Początkowo cieszyła się ona dużym, 56-procentowym zaufaniem. Zasłużyła na nie, kiedy przeforsowała reformę podnoszącą podatki dla najbogatszej ludności kraju, doprowadziła do podniesienia płacy minimalnej o 31%, a także przeprowadziła reformę oświaty, która umożliwiła bezpłatną naukę prawie 300 tys. młodych ludzi. Przy realizacji tych przemian nie udało się jednak uniknąć poważnych błędów. Na dodatek okazało się, że firma kontrolowana przez zięcia Pinocheta finansowała na równi polityków prawicowych i lewicowych. Niedługo potem ujawniono, że w praktyki korupcyjne dali się wciągnąć syn i synowa pani prezydent. Zaufanie do Michelle Bachelet spadło do zaledwie 29%. Rząd przyjął również pakiet reform politycznych. Zmiana pinochetowskiego systemu wyborczego nie przyczyniła się jednak do powstania wiarygodnych partii alternatywnych, natomiast zdecydowanie osłabiła partie tradycyjne. Z drugiej strony zakaz finansowania partii