Korespondencja z Pekinu Dotykanie ustami rozżarzonego żelaza i rąbanie drewna gołą ręką to dla mistrzów z klasztoru Shaolin nie heroizm, lecz filozofia życia. Po sześciu latach intensywnego treningu otrzymuje się tu pierwszy stopień kung-fu. Aby zakwalifikować się do treningu na tytuł shaolina, trzeba poddać się „próbie orzecha”. Mistrz cegłą rozbija go na głowie ucznia. Tu trenują najlepsi z najlepszych. Pod ścianą rozłożona jest biała broń – bułaty, lance i dzidy ling kao. Wzbudzam duże zainteresowanie wśród uczniów i trenerów. – Hello mister! Czy chcesz się szkolić w kung-fu? – pyta mnie 28-letni Jiang, który w jednej ze szkół uczy matematyki, fizyki i chemii. Zajmuje się też kontaktami z obcokrajowcami. W 30 szkołach działających w pobliżu słynnego klasztoru Shaolin trenuje ok. 10 tys. nastolatków. Przyjeżdżają wraz z rodzicami ze wszystkich stron Chin – z Szanghaju, Pekinu, jak również z bogatego Hongkongu. Czynsaj ma sześć lat. Pochodzi z prowincji Syczuan i mieszka niedaleko granicy z Tybetem. Będzie trenował w szkole jeszcze przez pięć lat. Jego zamożni rodzice wysłali go tutaj, by nauczył się prawdziwego życia i poznał filozofię zen (japońską odmianę buddyzmu). Wierzą, że kiedyś mały Czynsaj pójdzie w ślady Bruce’a Lee i zrobi oszałamiającą karierę w Hollywood. – Dla Chińczyków ukończyć Shaolin to tak, jakby otrzymać dyplom Harvardu – wyjaśnia Jiang. Twarzą do ziemi Piąta rano, pięcioosobowa grupa biegnie po 600-letnich schodach. Pobliska góra Damadong, wysoka na 800 m z kątem nachylenia 45 stopni, nie sprawia przyszłym shaolinom problemu. Na szczycie wykonują 100 pompek. W szkole walki Lin Lan Lun uczniowie trenują po 8-10 godzin dziennie. Nie ćwiczą tylko, gdy pada deszcz. Zamiast domowych obiadów musi im wystarczyć kleisty ryż, trochę zieleniny i banany. Popijają to wszystko mlekiem. 23-letni Wu Zhong Luan, mistrz stylu „z kijem”, prowadzi zajęcia z najmłodszymi uczniami. Spoglądam na pięcioletniego chłopca. Ma problemy z saltem w tył. Trener krzyczy i wkłada chłopcu pod kolana bambusowy kij. Pięciolatek wykonuje salto. Udało się. Koledzy biją brawo. Ale już za chwilę jeden z nich nie może sobie poradzić ze szpagatem. Wtedy do akcji wkraczają starsi uczniowie. Kładą chłopca na macie i każdy po pięć razy naciska mu na plecy, aż twarzą dotknie ziemi. Nogi muszą być maksymalnie rozchylone. Chłopiec nie kryje bólu. Ćwiczenie trzeba wykonywać dokładnie. Jeżeli uczeń podniesie rękę o 5 cm za wysoko, dostaje za to surową reprymendę. Przechodzi do pozycji „na pompkę” i otrzymuje 10 batów w uda. Jeżeli upadnie, czeka go kolejna porcja ciosów. Inni trenerzy stosują bardziej bolesne kary. Wykonują błyskawiczny cios w klatkę piersiową. Jeżeli uczeń jest szybki, może zrobić unik. Wybija południe. To pora obiadu. Dzisiaj delikatesowy przysmak – pierogi ze szpinakiem. Do tego słoik kompotu z truskawkami. Elektryczny cios W jednej ze szkół poznaję Polaka, który przyjechał do Shaolin uczyć się kung-fu. Darek Kucewicz, muskularny blondyn, ma na ramieniu wytatuowanego ziejącego ogniem smoka. Popijając sok z porzeczek, Darek opowiada, jak dwa dni temu miał zaszczyt poznać Siwu – wielkiego mistrza kung-fu. – To wychowanek klasztoru Shaolin. Dłonie miał tak porozbijane, że nie było widać kostek. Kiedy podałem mu swoją dłoń, myślałem, że mi ją zmiażdży. Siwu uprawiają ch-kung, technikę wykorzystującą energię czi. Mnisi z klasztoru wierzą, że zdobywają ją m.in. dzięki wieloletnim medytacjom. – Uderzyłem dłonią w jego rękę – opowiada Darek. – Poczułem, jakby prąd przeszedł mi przez ramię. Jestem pewien, że potraktował mnie ulgowo. Poznaję osobiście Siwu, czyli mnicha Szy Ją Ja. Robię lekki ukłon. – Nicho (dzień dobry) – mistrz podaje mi rękę. Kung-fu uprawia od 50 lat. Palec w palenisku Mistrz wywołuje z grupy dwóch uczniów i przymierza się do zademonstrowania stylu „żelaznej ręki”. Technika ta polega na doprowadzeniu dłoni do takiego stanu, że przy wykonaniu uderzeń nie odczuwa się bólu. Siwu gołą ręką wali w drzewo. Bije coraz szybciej i mocniej. Odchodzi kora i sypią się drzazgi. Potem proponuje, żebym wygiął mu palec. – Możesz zrobić to dwiema rękami –
Tagi:
Marcin Gienieczko