Piłkarski światek wie, że na aresztowaniach dwóch sędziów się nie skończy. Wymieniane są już kolejne osoby Niedawne zatrzymanie przez policję piłkarskiego sędziego Antoniego F. i obserwatora Mariana D. (nazwiska doskonale znane nie tylko wrocławskiemu prokuratorowi) było jedynie fragmentem znacznie większej całości. Takim poruszeniem kamyczka powodującym lawinę. Tak jak należało się spodziewać, niemal codziennie pojawiają się mniej lub bardziej pikantne opowieści dotyczące chłopców z tej samej futbolowej ferajny. Nie brakuje domorosłych lekarzy oferujących recepty z mniej lub bardziej radykalnie działającymi specyfikami. Bodaj najdalej posunął się niegdysiejszy uzdrowiciel naszego futbolu, Zbigniew Boniek, postulując likwidację PZPN! Zanim się rozjaśni i wyjaśni, piłkarski światek, a także środowisko sędziowskie przeżyją jeszcze niejeden wstrząs. Zdecydowana większość jest przekonana, iż na aresztowaniach Antoniego F. i Mariana D. się nie skończy. Jeśli chodzi o najbliższe otoczenie Antoniego F., wymieniani są: Zdzisław B., Mariusz P. i Krzysztof Z. Mówi się, że bardzo blisko „współpracowali” z tą grupą: Zbigniew M., Tomasz C. i Krzysztof S. PZPN zapowiedział wiele zmian organizacyjnych dotyczących obsługi meczów przez sędziów oraz zasady ich spadków i awansów. Kolejny, który to już raz (?) opinia publiczna otrzymała solenne zapewnienie, że arbitrzy znajdą się pod specjalnym nadzorem. Receptą na większość zła ma być maksymalnie posunięta jawność. Wreszcie znacznie zostanie przetrzebiona grupa obserwatorów. Jednym słowem, wszyscy mają się przypatrywać wszystkim i kontrolować. A nad wszystkimi kolejne specjalne gremium – Komisja Etyki. Wśród nowinek również i taka, że o tym, który arbiter poprowadzi jakie spotkanie i kto go będzie oceniał, nie będzie decydował jak do tej pory jeden człowiek z Kolegium Sędziów, ale całe 11-osobowe gremium przez głosowanie. Już na pierwszy rzut oka to wielce kontrowersyjna sprawa. Odpowiada kolektyw, czyli tak naprawdę nikt. I pomyśleć, że w takiej NBA decydujący głos ma jeden komisarz. Co prawda, prezes Listkiewicz mówi o wręcz rewolucyjnych zmianach, ale opinia publiczna liczy na znacznie więcej! To, co zapowiedział, jest jedynie kosmetyką … Berbelucha i swojska kiełbasa Sprawa sędziów to nie tylko kwestia pieniędzy. To manipulowanie piłką na różne sposoby, np. tzw. wykartkowanie. Szczególnie bolesne i bezkarne jest ono na niższych szczeblach, gdzie bardzo często mamy do czynienia z rodzinnymi powiązaniami. Ojciec – oczywiście były arbiter – jest działaczem danego klubu i obserwatorem, natomiast syn czynnym sędzią. Jak można pomóc, poniekąd swojemu i ojca, klubowi? Kiedy prowadzi się spotkanie z udziałem najbliższego lub najgroźniejszego rywala to – w odpowiednim momencie – pokazujemy „właściwemu” zawodnikowi żółtą bądź czerwoną kartkę. Tak, nie brudząc sobie rąk, uczy się piłkarską młodzież w całej Polsce, co może pan sędzia. Niekiedy robi się to, będąc powodowanym synowskimi uczuciami, czasami za kilka butelek berbeluchy i pęto swojskiej kiełbasy. Na zasadzie: skoro tamci na górze mogą tysiące, no to na dole dobre cokolwiek. W sędziowskim kociołku gotuje się od dziesięcioleci. Można nawet dojść do wniosku, że… wszystko już było. W zamierzchłych czasach – w kwietniu 1989 r. (!) – przeprowadziłem wywiad z sędzią Mieczysławem Piotrowskim „Traktują nas jak wasali”. Wielce rozżalony wyłożył kawę na ławę. Dlatego nie bez powodu ostatnie pytanie brzmiało: „Nie obawia się pan, że moment ukazania się tego wywiadu będzie początkiem pańskich kłopotów?”. Niebawem się to potwierdziło, gdyż „mafia nie wybacza”. Po kilkuletniej walce z wiatrakami Piotrowski postanowił się wycofać, a na łamach jednego z dzienników potwierdził Stefanowi Szczepłkowi: „Mam pewne wady. Nie odwożę kwalifikatorów po meczach do domu, nie daję im „koszyków” i „kanapek”, nie ma więc ze mnie większego pożytku. To, jak sędziuję, nie ma większego znaczenia”. Piotrowski wyjaśniał. „Kanapkę” się smaruje, czyli szykuje po meczu na drogę dla kwalifikatora. Robi to albo sędzia, albo ktoś z klubu, który wygrał, zazwyczaj gospodarz. To jest koperta z zawartością. Natomiast „koszyk” to torba reklamówka z koniakiem oraz innymi delikatesowymi drobiazgami. „Kanapkę” daje się raz na jakiś czas, a „koszyk” wypadałoby po każdym meczu, jeśli się chce, by o nas pamiętano. Przez lata tolerowano ten stan rzeczy, a teraz doprawdy nie wiadomo, czym to wszystko się skończy. Najważniejsze zblatowanie W poprzednim numerze „Przeglądu
Tagi:
Maciej Polkowski