Nasze mieszkanie zamieniło się w koszary – przenieśliśmy się z mamą do jednego pokoju, dwa pozostałe zajęli powstańcy Janusz Rolicki – dziennikarz publicysta W Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego natrafiłem na taki opis tragicznego wydarzenia z 29 września 1944 r.: „Ciocię zobaczyłam nieżywą już, ale jej małemu synkowi nie pokazałam. Ludzie ją wnieśli do piwnicy i położyli na stole. Leżała zakryta prześcieradłem. Januszek, jej synek, bez przerwy się pytał: »Gdzie mama? Gdzie mama?«. Mówię: »Nic się nie martw, odnajdziemy ją«. Jeszcze jak potem znaleźliśmy się na Woli w kościele, gdzie nas wszystkich umieszczono, to ciągle mówił, żebyśmy szukali mamy. Potem w Pruszkowie też ciągle kazał mi szukać mamy, ale wiedziałam, że już mamy nie ma”. Czy zna pan tę relację? – Nie. Domyśla się pan, kto jest jej autorem? – Elżbieta Łaniewska-Łukaszczyk, moja kuzynka z Zakopanego? Zgadza się. To fragment jej wspomnień zarejestrowanych w 2007 r. w Zakopanem, które stały się inspiracją do wydania książki dla dzieci „Czy wojna jest dla dziewczyn?”. Też jej pan nie zna? – Nie. Januszek – kuzynka w obszernej relacji nie wymieniła nazwiska swojej ciotki ani jej syna – to pan? – Tak. W dniu śmierci matki miał pan niespełna sześć lat. Urodził się pan w Wilnie w 1938 r. Kiedy i w jaki sposób trafił pan do Warszawy? – To był pomysł mamy. Po wybuchu wojny Wilno – kolejno sowieckie, litewskie, znowu sowieckie i niemieckie – stało się dla niej obce, nie czuła się w nim bezpiecznie. W 1942 r. postanowiła przedostać się ze mną do Warszawy, gdzie mieszkała jej matka i liczna rodzina. Nie miała jednak dokumentów umożliwiających legalną podróż. Wynajęła – kosztowało ją to większość oszczędności – przewoźnika gotowego przerzucić ją wraz ze mną ciężarówką do Warszawy. Był z tym spory kłopot – cierpię na chorobę lokomocyjną. Straszliwie wymiotowałem w samochodzie, byłem niezwykle uciążliwym pasażerem. Ojciec nie pojechał z wami? – Został w Wilnie. Może czuł się w tym mieście lepiej niż mama? Pochodził z Krakowa, nie miał rodziny w Warszawie. Poza tym w małżeństwie rodziców chyba nie wszystko dobrze się układało. W Wilnie nie mieszkali razem. (…) Jakie jest pana pierwsze wyraźne wspomnienie z Warszawy? – Ono pochodzi z maja 1943 r. Pamiętam, jak wracam z mamą z przedszkola i mówię jej, że Niemcy aresztowali ciocię Kasię. Pan to wiedział, a mama nie? – Wtedy nie mieszkaliśmy już u cioci, lecz w jej poprzednim mieszkaniu przy Kozietulskiego 2. Mama od czasu do czasu podrzucała mnie na Gdańską. Tak było i tym razem. Babcia przygotowała mi rano śniadanie, a ja strasznie grymasiłem, awanturowałem się. Przez to o kilkanaście minut opóźniłem wyjście z domu cioci Kasi, która miała mnie odprowadzić do przedszkola. Właśnie wtedy z klatki schodowej dobiegł hałas, krzyki i walenie do drzwi. Usłyszałem dźwięk przekręcanego klucza w zamku, a po chwili zobaczyłem wpadających do mieszkania Niemców. Zabrali ciocię. Do przedszkola odprowadziła mnie babcia. Miałem silne poczucie winy, że ciocia została aresztowana przeze mnie. Gdybym nie grymasił, Niemcy nie zastaliby jej w mieszkaniu. To miała być jej ostatnia noc spędzona w domu – została uprzedzona, że wokół niej węszy gestapo. (…) Jak zmieniło się wasze życie po aresztowaniu ciotki? – (…) Zostałem z matką. Urwały się kontakty z rodziną i kolegami. Na Kozietulskiego nie było już podwórka. Chodziłem do przedszkola, po powrocie często zostawałem sam w domu. Mama musiała bardzo dużo pracować, by nas utrzymać, ja z kolei starałem się nie odstępować jej na krok. Byłem nużącym dzieciakiem, przylepiałem się do matki jak guma. Pamiętam sytuacje – z mojego punktu widzenia – dramatyczne. (…) Bał się pan utraty matki? – Choć byłem dzieckiem, czułem, że grozi jej niebezpieczeństwo. Sama mi zresztą mówiła, że kilka razy uciekła z łapanki. Szalenie ją kochałem, kurczowo się jej trzymałem. Mama była moim azymutem, punktem odniesienia, całym światem. To dla mnie wciąż szokujące, że choć byłem całkowicie uzależniony od matki, po jej śmierci potrafiłem sobie dać radę