Jaki mógł być zamysł narodowego czytania Błoto, dużo błota, siąpi deszcz, wrona przez oko dobija się zapamiętale do „wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania”. Do pługa obok krowy zaprzęgnięta została kobieta, przed nimi, w pierwszej parze, ciągnie dziewczyna i chłopak. Pod parkową ławką moknie, porzucony przez kapryśną dobrodziejkę, do niedawna salonowy piesek Elfik. Na chwilę znalazł ciepło w objęciach tak samo odrzuconej przez bogatą egoistkę Helci. Z zimna, mokrzycy i tęsknoty zachorują i pewno niebawem umrą oboje. W fabryce wybuchł kocioł, zabijając Marcysia – jedynego syna matki. Martwa cisza warszawskiego podwórka studni wpędza w depresję niewidomą dziewczynkę. Moskale zabijają Sawę (w XVIII w.) oraz Szymona Winrycha (wiek XIX). „Wszystko przełajdaczone”, mówi ten ostatni, analizując aktualne stadium powstania styczniowego. Aha, jeszcze chłop – ciemna bestia – czeka, aż po wielkich cierpieniach padnie koń, to obedrze go ze skóry, jak obdarł już pierwszego konia i złupił zabitego powstańca, pozbawiając go podartych butów, postrzępionego łacha i zabłoconych onuc, w które zawinął broń. Że co? Piszę w ataku depresji? Sabotuję wiosnę, która zalewa nas wielkanocnymi pisankami i zajączkami, wzywa na pierwszomajowe pochody lub trzeciomajowe uroczystości? Nie. Pochylam się nad utworami, które para prezydencka wybrała do tegorocznego narodowego czytania. I żeby nie było wątpliwości: wszystkie te opowiadania czy nowele bardzo cenię, bo są literacko znakomite i mądre. Ale jaki jest cel ich pomieszania i podania obywatelom na oficjalnej tacy? Oto osiem lektur wybranych podobno z ponad stu na ósme Narodowe Czytanie: „Dobra pani” Elizy Orzeszkowej, „Dym” Marii Konopnickiej, „Katarynka” Bolesława Prusa, „Mój ojciec wstępuje do strażaków” Brunona Schulza, „Orka” Władysława Stanisława Reymonta, „Rozdzióbią nas kruki, wrony…” Stefana Żeromskiego, „Sachem” Henryka Sienkiewicza i „Sawa” (z cyklu „Pamiątki Soplicy”) Henryka Rzewuskiego. „To klasyka polskiej noweli i taki tytuł będzie miała tegoroczna edycja Narodowego Czytania”, podkreślił prezydent Andrzej Duda, a Agata Kornhauser-Duda dodała, że utwory reprezentują różne epoki i style, ale „łączy je to, co najważniejsze: są na trwale wpisane w historię polskiej literatury”. Owszem, prawda – te oraz wiele innych utworów składają się na polską historię literatury. Każdy wybór można skrytykować albo każdym się zachwycić, ale niechby dała się zauważyć jakakolwiek myśl przewodnia! Skoro uroczyście i oficjalnie naród ma czytać, to coś chciałoby się przez to powiedzieć, na coś zwrócić uwagę, czegoś nauczyć. Nie oszukujmy się – bez przygotowania czytelnicze masy nie rozsmakują się w realizmie, naturalizmie, symbolizmie, grotesce czy innych literackich chwytach, a właśnie forma mogłaby tu być ważna, ciekawa i smaczna. Narodowa lektura od razu jednak kieruje myśl odbiorców ku treści. Już pojawia się kręcenie nosem, że państwo prezydentostwo takie ramoty zaproponowało, jakby nie było dobrych polskich utworów współczesnych, dotykających problemów dnia dzisiejszego. Kto wie, czy ten wybór (nieprzemyślany?) nie wyrządzi wymienionym utworom większej krzywdy, niż przyniesie pożytku, bo otwiera pole do naśmiewania się z anachroniczności realiów, archaicznego języka. No chyba że jest inaczej. Że pomysłodawcom jednak o coś chodziło, bo kilka problemów układa się w całość. Wyjdę od wspomnianego błota – tapla się w nim bieda, główna bohaterka przywołanych utworów. To ona prowadzi do cierpień, często do degeneracji. Bohaterowie „Orki” wychodzą w kwietniowy poranek zaorać choćby pół morgi pod ziemniaki. Jeśli tego nie zrobią, zwycięży ich głód. Konia im zarekwirowano, więc poradzić musi chuda krowa i rodzina chłopa. Połowa wsi leży w gruzach, straszą kikuty postrzelonych drzew; jak okiem sięgnąć, ciągną się „plugawe, żółte groble okopów i nieskończone rzędy mogiłek”. Bo „panowie sobie wojują, a chłop w skórę bierze”. Z motyką za pługiem ciągnie się starucha „ledwie kształtem dająca pozór człowieczy”. Najwyraźniej podobna do chłopa z opowiadania Żeromskiego, „co zbliżał się niepostrzeżenie, chyłkiem, podobny do dużej, szarej bestii”. Ten nieszczęśnik na swoim polu, „na działku, który odtąd miał do niego należeć na zawsze” (jesteśmy po uwłaszczeniu chłopów przez cara Aleksandra II), dostrzegł trupy – powstańca i konia. Modląc się, dokonał chłop grabieży, a zwłoki upchnął do wypełnionego wodą