Jerzy Kalibabka, uwodziciel i bandzior, do końca był przekonany, że miłość mu wszystko wybaczy Gdy kilka dni temu dowiedziałem się, że w wieku 63 lat zmarł w Dziwnowie Jerzy Kalibabka, bohater wielu moich reportaży i serialu „Tulipan”, to poza żalem, że odszedł ktoś znajomy, zacząłem po raz kolejny zastanawiać się, czy dobrze zrobiłem, opisując jego przygody. Pamiętam te wielogodzinne odwiedziny w więzieniu w Nowym Sączu, kiedy opowiadał mi o podbojach miłosnych. Tylko czasem, gdy np. twierdził, że w miesiącu miał 1000 kobiet, hamowałem go: „Jurek, czy ty nie przesadzasz? Więcej niż trzy dziewczyny dziennie?”. Chwilę pomyślał: „Dobrze, napisz 500”. Po kilku latach doszedłem do wniosku, że muszę przestać pisać o „Tulipanie” lub „Delonie” (tak go nazywano w więzieniu), bo zupełnie straciłem nad nim panowanie. A on zaczął wierzyć we wszystko, co mi opowiadał. Nie było żadnych kradzieży, gwałtów, oszustw, tylko jedna wielka miłość. W technice uwodzenia jest najlepszy w Polsce, żadna Michalina Wisłocka nie może się z nim równać i bardzo się dziwi, że tak pozbawiona urody kobieta może pisać o seksie. Gdy w więziennej bibliotece wychowawca, widząc jego zainteresowania, polecił mu dzieła Balzaka, bo z erotyki niczego więcej nie mieli, po przeczytaniu pierwszej powieści Kalibabka tak mi powiedział: „Balzak to przy mnie pierwszoklasista, u niego wszystko toczy się powoli, u mnie dziewczyna dostaje olśnienia po godzinie, może po dwóch”. Wszystko z miłości Był koniec kwietnia 1982 r., gdy w krakowskiej prasie przeczytałem pisaną maczkiem informacyjkę, że milicja w Nowym Sączu zatrzymała poszukiwanego listem gończym Jerzego K., który rozkochiwał w sobie młode kobiety i potem je okradał. Pojechałem do Nowego Sącza i dotarłem do inspektora wydziału dochodzeniowo-śledczego komendy wojewódzkiej Andrzeja Zbróga, świeżo upieczonego absolwenta wydziału prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, któremu przydzielono prowadzenie tej sprawy. Dowiedziałem się, że w restauracji w Szczawnicy zatrzymano przestępcę uwodziciela, który był poszukiwany w całym kraju, już kilka razy go aresztowano, ale skuty kajdankami uciekał z konwojów lub z komend milicji. Podróżując po Polsce, rozkochiwał w sobie bogate kobiety, zdobywał ich zaufanie, a w końcu ograbiał z kosztowności, futer, kożuchów… W chwili aresztowania miał przy sobie samochodowy atlas Polski, a jako zakładki używał ulotki reklamującej film „Miłość ci wszystko wybaczy” o Hance Ordonównie, który w 1982 r. wszedł na ekrany. Taką też przyjął linię obrony – wszystko, co robił, to z miłości do kobiet. W te uczucia Kalibabki insp. Andrzej Zbróg nie uwierzył i wyruszył w kilkumiesięczną podróż po Polsce, odwiedzając miasta i wioski zaznaczone przez „Tulipana” w atlasie samochodowym i przesłuchując setki kobiet, które padły jego ofiarą. Przywiózł z tej podróży olbrzymi materiał, który był podstawą do wniesienia przez prokuraturę aktu oskarżenia. Wynikało z niego jednoznacznie, że „Tulipan” w sposób bezwzględny wykorzystywał naiwność kobiet i je okradał. Miłość mi wybaczy A ja w tym czasie odwiedzałem w areszcie Jerzego Kalibabkę i tak jak przypuszczałem, już podczas pierwszego widzenia wyjaśnił mi, że nie jest żadnym przestępcą, złodziejem czy gwałcicielem. Milicjanci pytają go, ile ukradł pierścionków, a nikt nie zapyta, dlaczego ściągał je dziewczynom z palców. Jednym zabierał, aby drugie uszczęśliwić. Dlaczego wypytują tylko te kobiety, którym coś zginęło, a nie te, które były z nim szczęśliwe i teraz chodzą w jego kożuchach, na palcach mają jego pierścionki. Nie rozumieją go milicjanci, prokuratorzy, ja także nigdy go nie zrozumiem, ale może mi o swoim życiu opowiedzieć. O pięknym życiu, jednej wielkiej miłosnej euforii. Mówił całymi godzinami, trudno było przerwać. Twierdził, że urodził się, aby kochać. Uwiódł kilka tysięcy kobiet. Dokładnie ile nie wie, bo po 2 tys. przestał je liczyć. Niektórym musiał czasem coś ukraść, aby potem dać innym. Posiadanie wielu dziewcząt kosztuje, trzeba je ubierać w peweksie, chodzić z nimi na dansingi, jeść w drogich restauracjach. Tłumaczył mi: „Gdybyś miał naraz tyle dziewcząt co ja, to też musiałbyś kraść”. A nie pracował, bo „tylko chamy i motory pracują, ja jestem tak przystojny, że nie ma potrzeby, abym niszczył sobie ręce pracą”. Nie jest żadnym przestępcą, on tylko wstawiał dziewczynom „chmury i bajer”, wychodził naprzeciw ich marzeniom, opowiadał o tym, co chciały usłyszeć, same za nim szły. „Pukanie”, bo tak to nazywał, szło mu dobrze, bo bardzo dbał o własny wygląd, zawsze był wykąpany, wyperfumowany, w czystej koszuli. Wszystko kupował w peweksach, białe buty zamawiał u szewca w Warszawie. Mnie pouczał: „Pamiętaj, 60% twojego powodzenia