Poszczepionkowy covid będzie się zdarzał coraz częściej. Ale to zupełnie inna choroba, przywykniemy do niej jak do grypy Na samym początku jeden fakt trzeba podkreślić z całą stanowczością: stworzone w rekordowo krótkim czasie szczepionki na koronawirusa są skuteczne. Ich przyjmowanie jest najlepszą bronią, jaką ludzkość dotychczas stworzyła w walce z pandemią. Efekty uboczne pojawiają się u marginalnego odsetka pacjentów i nie są długotrwałe. Najczęściej opierają się na pojedynczych symptomach związanych z samą chorobą, rzadziej na ich kumulacji. Najlepszym dowodem na skuteczność preparatów jest upubliczniony kilkanaście dni temu przez Komisję Europejską wykres. Widać na nim, że odsetek wyszczepienia populacji jest praktycznie odwrotnie proporcjonalny do śmierci z powodu COVID-19. Innymi słowy, kto się szczepi, ten zarazę przeżyje. Kto nie przyjmuje preparatu, sam siebie wpycha do grupy ryzyka, bez względu na wiek i stan zdrowia. Mimo to trzeba pamiętać, że żadna szczepionka nie daje stuprocentowej gwarancji uniknięcia zarażenia. Z definicji jest instrumentem prewencyjnym, ma zapobiegać, zwiększyć nasze szanse w konfrontacji z wirusem w formie naturalnej – sama bowiem zawiera dawkę syntetyczną, niewielką, pobudzającą nasz organizm do obrony. Tyle szczepionkowej teorii, przynajmniej na papierze łatwej do wytłumaczenia i przyswojenia. Nie każdego jednak ona przekonuje, a środowiska sceptyczne wobec idei szczepień często posługują się anegdotycznymi, anaukowymi, choć opartymi na prawdziwych historiach przykładami, że preparaty takie dobre dla nas wcale nie są. Internetowe fora antyszczepionkowców pełne są opowieści w tonie „zaszczepił się i zmarł”, ewentualnie w wersji lżejszej „zaszczepił się i wylądował w szpitalu”. Część to od początku do końca zmyślone produkty propagandy, lecz inne odnoszą się do niegeneralizowalnych, aczkolwiek prawdziwych przypadków z bliższej czy dalszej rodziny, ewentualnie z miejsca pracy. Nie należy ich wszystkich ani wrzucać do jednego worka, ani automatycznie dyskredytować. Ludzie zaszczepieni nadal mogą zachorować na covid i dzieje się tak wcale nierzadko. Co wtedy? Z medycznego punktu widzenia niekoniecznie musi to być powód do zmartwień. Nawet jeśli wirus w nas uderzy, szczepionka złagodzi przebieg choroby, a jednocześnie samo jej przebycie wzmocni nasz układ odpornościowy. Biorąc pod uwagę powszechność COVID-19, szybkość jego rozprzestrzeniania się i tempo, z jakim wirus mutuje, racjonalne jest założenie, że większość populacji uczestniczącej na co dzień w życiu społecznym w pewnym momencie zostanie zainfekowana. Generalizować na temat skutków się nie da, bo jeszcze przed pojawieniem się szczepionek nauczyliśmy się, że pacjenci przechodzą infekcję w sposób wręcz skrajnie zindywidualizowany. Jedni nigdy nie dowiedzą się, że chorowali, drudzy wylądują pod respiratorem. Tak czy inaczej, koronawirusa, a ściślej zarażenie się i przejście choroby, wszyscy musimy zacząć oswajać. Pierwszy krok wiedzie przez naszą własną świadomość. Zrozumienie, że dzięki szczepionce można zakażenie przebyć w miarę bezboleśnie, bez długotrwałych konsekwencji dla zdrowia. I choć brzmi to nieco kontrintuicyjnie, właśnie ta prawidłowość jest najlepszym dowodem na działanie szczepionek. Problem w tym, że trudno ją wyłapać w medialnym szumie na temat pandemii. Zarówno dziennikarze, jak i producenci preparatów czy eksperci zachęcający do ich przyjmowania koncentrują się przede wszystkim na przypadkach ekstremalnych. O ile mniej osób zmarło dzięki szczepionce, ile mniej trafiło na oddziały intensywnej terapii. Oczywiście ma to sens, również z punktu widzenia interesu publicznego – używanie tego typu przykładów, epatowanie najbardziej wyrazistymi statystykami najskuteczniej działa na masową wyobraźnię. Z drugiej strony powoduje, że z pola widzenia znika całe pozostałe spektrum przypadków – a najczęściej w tej grupie znajdują się ci, którzy zachorują po szczepionce. Powtórzmy: większość będzie chorobę przechodzić łagodnie, prawdopodobnie z jednym, maksymalnie dwoma z szerokiej palety objawów koronawirusa. Czy wobec tego jest zasadne uwzględnianie ich w ogólnych covidowych statystykach? Tutaj dochodzimy do sedna problemu w debacie o szczepionkach, zachorowaniach i symptomach, zwłaszcza w świecie praktycznie binarnym, podzielonym na zaszczepionych i niezaszczepionych. Od samego wybuchu zarazy jesteśmy bombardowani różnego rodzaju danymi na temat jej przebiegu, ale najczęściej nie są one niuansowane. O ile jeszcze przed wynalezieniem szczepionki suche informacje o liczbie przypadków i zgonów dawały mniej lub bardziej wierny obraz sytuacji pandemicznej, o tyle teraz tak podane liczby raczej go rozmywają. Bo nowy przypadek nowemu przypadkowi nierówny. Znacznie lepiej dla jakości debaty