Ci wspaniali przeklęci trenerzy

Ci wspaniali przeklęci trenerzy

Euro 2004 nie zmieniły zasady – wygrywają piłkarze, przegrywają szkoleniowcy Piłkarskie finały mistrzostw Europy w Portugalii były klęską tych krajów, w których grają najbogatsze ligi Starego Kontynentu. Były też porażką wielu trenerskich tuzów i sukcesem ludzi, którzy potrafili pokazać światu, że w tym fachu decydującej roli nie grają ani pieniądze, ani zasługi, ani geografia. Co wy zrobiliście Jaques Santini osiągnął sukces z Lyonem, ale od samego początku nie brakowało głosów w samej Francji, że to zły kandydat. Może i zły, ale cieszył się poparciem Michela Platiniego. Santini nie potrafił udźwignąć ciężaru, zapanować nad świetnymi zawodnikami. Wreszcie oni sami zaczęli go krytykować, że czas coś zmienić. A Santini jest człowiekiem pamiętliwym. Kiedy zdenerwował go kiedyś Arsen Wenger, Santini wprawdzie obiecał menedżerowi Arsenalu, że w sparingu reprezentacji Henri szykujący się do meczu Arsenalu z Manchesterem United zagra tylko jedną połowę, to oczywiście słowa dotrzymał, ale po swojemu. Henri zagrał w drugiej połowie, przez co spóźnił się na samolot. Również na swój sposób Santini dokonał w tym turnieju cudu – mając do dyspozycji świetnych, choć już sytych zawodników, skończył pewną epokę. We Francji został na razie wyklęty, a w Tottenhamie patrzą w przyszłość z rosnącą niepewnością. Włosi długo nie mogli darować Anglikom, że ci zabrali im z Romy do reprezentacji Svena Gorana Erikssona. Zanim jednak sami Anglicy zaczęli tytułować Szweda „Królem Svenem” (awans do MŚ i ME), zgotowali mu raczej chłodne przyjęcie. Przychodził wówczas, gdy jego Roma grała coraz gorzej. Bukmacherzy przyjmowali zakłady, że nie dotrwa do końca roku (i to 7 do 1), a jedna z gazet napisała o pierwszym zagranicznym szkoleniowcu reprezentacji: „Wcześniej selekcjonerzy dopiero w trakcie psuli sobie opinię. Teraz od razu wiadomo, że przyszedł nieudacznik”. Ten nieudacznik postawił jednak angielski futbol na nogi. Nie zmieni tej opinii fakt, że Anglicy nie dotarli nawet do półfinału Euro 2004. Kibice i tak wiedzą najlepiej, że to wszystko wina Beckhama… Giovanni Trapattoni to świetny ongiś piłkarz, a potem szkoleniowiec. Stworzył potęgę Milanu, Juventusu i Interu. Nie udało mu się to jednak ani z Bayernem, ani z reprezentacją Włoch. Kiedy przegrał w 2002 r. ćwierćifnał MŚ z Koreą, nie był krytykowany, raz – przez szacunek, dwa – Włosi winą za porażkę obarczali sędziego. Teraz mogą mieć pretensje wyłącznie do siebie. Czas Trapattoniego się skończył, zanim zdążył coś wnieść w historię squadra azzura. Tylko nieliczni odważyli się wypomnieć, że nie jest dobrze, gdy szkoleniowcem reprezentacji zostaje się w wieku emerytalnym. A bramkarze nie zapomną mu powiedzenia, że jeśli bramkarz nie ma prawa do popełnienia błędu, to cała zabawa zwana futbolem nie ma po prostu sensu. Do widzenia, Herr Völler Kiedy po kompromitującej porażce z rezerwami Portugalii na Euro 2000 zrezygnował z funkcji selekcjonera Niemiec Erich Ribbeck, jego następcą został Rudi Völler. Miał trudne zadanie. Zawodnicy zbuntowali się przeciw poprzedniemu szkoleniowcowi, po odpadnięciu z Euro 2000 urządzili wielką libację, a jego samego, mimo wspaniałej kariery piłkarskiej, przeciwnicy nazywali marionetką. Kto między innymi? Ano ówczesny szkoleniowiec Kaiserslautern… Otto Rehhagel. – On nie ma żadnego doświadczenia – twierdził Rehhagel. – Przegramy eliminacje do mistrzostw świata już na starcie. Głos zabrał nawet minister spraw zagranicznych, Joschka Fischer, mówiąc, że wprawdzie Völlera szanuje, ale nic się nie zmieni i dalej trzeba będzie odwracać głowę od tej paskudnej gry nazywanej w wykonaniu Niemców krótko i treściwie Panzer-Fussball. – Ja nie pozwolę nikomu sobą rządzić – zapowiadał Völler, ale nie wszystkich to przekonywało. Tymczasem jednak niemający w zasadzie żadnego doświadczenia trenerskiego Völler rzeczywiście zaczął opanowywać sytuację. Nie stosował wprawdzie w swojej pracy takich metod jak poprzednik (np. jedzenie ze wspólnej miski, każdy łyżką innej wielkości, sprowadzanie fakirów), ale drużyna narodowa zaczęła wygrywać. Völler nie tylko nie tylko awansował do finałów mistrzostw świata w Korei i Japonii w 2002 r., lecz także zdobył tam niespodziewanie wicemistrzostwo świata. – Kiedy grałem, nigdy nie rozmyślałem długo o przegranym meczu – zwierzał się Völler. Teraz jest inaczej. To ogromne napięcie. Niemcy dali w Euro 2004 ogromną plamę. Völler zrezygnował, choć po cichu marzył mu się jeszcze udział w finałach 2006 r., gdy Niemcy będą gospodarzem mundialu. Spalonej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 28/2004

Kategorie: Kraj