Fot. Marcin Stępień/Agencja Wyborcza.pl
W systemie nazywanym polskim rynkiem mieszkaniowym najważniejsza jest maksymalizacja zysku, a nie wygodna przestrzeń do życia. Grają na nim wszyscy deweloperzy.
Bartosz Józefiak – dziennikarz, reporter specjalizujący się w reportażu wcieleniowym. Autor książki „Patodeweloperka. To nie jest kraj do mieszkania”.
Nie bałeś się, że ktoś z branży deweloperskiej zaskarży cię za sam tytuł „Patodeweloperka”? To mogą być dzisiaj najpotężniejsi ludzie w Polsce.
– Na szczęście wydawnictwo Znak ma dobrych prawników, więc czytaliśmy tę książkę z prawnikami wnikliwie. Ale przy jej pisaniu chodziło mi też o to, żeby nie piętnować jednej konkretnej firmy, tylko pisać o zjawisku, a dokładniej o pewnych mechanizmach, które działają na rynku i powodują, że mieszkamy, tak jak mieszkamy.
Pokazujesz historie ludzi, którzy włożyli oszczędności życia w nowiutkie mieszkanie od dewelopera, ale zamieszkać w nim nie mogą, bo wszystko się sypie.
– Takich historii jest w Polsce niestety bardzo dużo, dlatego nie miałem problemów ze znalezieniem bohaterów do książki. Wielu ludzi zna przynajmniej jedną osobę, która ma lub miała przygody z odbiorem mieszkania. Oczywiście przy budowie bloku mogą się zdarzać i zdarzają drobne opóźnienia. Tyle że często takie historie ciągną się latami, a firmy niechętnie wypłacają kary umowne. O ile kary w ogóle są zapisane w umowie. A nawet jeśli mieszkanie już jest gotowe, bardzo dużo kwiatków wychodzi podczas odbioru. Mieszkańcy zwracają się więc do firmy o poprawki, bo niby dlaczego mieliby dopłacać kolejne 100 tys. zł do kredytu. Ale wracamy do punktu wyjścia, bo tu deweloperzy znów biorą się do pracy bardzo niechętnie. No i stajesz przed wyborem: albo czekasz, aż firma poprawi, ale nie masz gdzie mieszkać, albo poprawiasz to na własną rękę i topisz kolejne dziesiątki tysięcy. Nie ma dobrego wyjścia z tej sytuacji.
Z lektury twojej książki wynika, że kupując teraz mieszkanie, najlepiej być pod stałą opieką prawnika i mieć pod ręką eksperta od odbiorów.
– Powiedziałbym wręcz, że aby kupić mieszkanie, trzeba zacząć od zabawy w detektywa. A jeśli chodzi o specjalistów, należy wynająć rzeszę ludzi, którzy staną w twoim narożniku w starciu z deweloperem. W pierwszej kolejności potrzebny jest architekt – on obejrzy rzuty mieszkania i sprawdzi, czy nie oszukano cię, chociażby pomniejszając na nich o 60% meble, które w rzeczywistości w ogóle się nie zmieszczą. Następnie prawnik, który przejrzy umowę i znajdzie wszelkie kruczki. Dalej ekspert inżynier odbiorów, który wyszuka wszystkie wady w lokalu, zanim odbierzesz klucze. Myślę, że bardzo często wskazany byłby również psycholog.
To naprawdę ciężki bój.
– Nie zazdroszczę ludziom, którzy kupują dziś mieszkanie na rynku pierwotnym. Odbiory ze specjalistą stały się normą, szczególnie w każdym dużym mieście. I coraz częściej w mniejszych ośrodkach. A to oznacza, że do świadomości społecznej przebija się wiedza, że klient nie może mieć pewności co do jakości wykonania obecnie budowanych mieszkań. Wręcz wydaje się, że mieszkania budowane lata temu są wykonane lepiej.
Fuszerka stała się ostatnio synonimem nowego budownictwa.
– Można się zgodzić z tym stwierdzeniem. Oczywiście są uczciwi deweloperzy, którzy na te słowa się oburzą. Dlatego wolę mówić o systemie, w którym najważniejsza jest maksymalizacja zysku, a nie wygodna przestrzeń do życia. Ten system jest właśnie nazywany polskim rynkiem mieszkaniowym i grają na nim wszyscy deweloperzy bez wyjątku. Czy chcą, czy nie. Firmy będą więc robiły wszystko, aby oszczędzać. Podmiotom, które chcą być uczciwe, nie pozostawia to większego wyboru. Żeby zachować konkurencyjność na rynku, są zmuszone do grania znaczonymi kartami.