Kiedy spotyka się trzech Polaków, jeden głosuje na PiS, drugiemu wszystko zwisa i nie głosuje wcale, a dopiero ten trzeci ewentualnie poparłby którąś formację opozycyjną. I tak od pięciu lat. Taki podział ustawił nam również obieg popkultury w mijającym właśnie sezonie. Efekt jest paradoksalny. Strona – biorąc umownie – liberalno-lewicowa produkuje tysiące żartów, memów, karykatur, zabawnych haseł wypisywanych na kartonach, tworzy happeningi, spektakle, układa piosenki. Często trafiają one w punkt – bywają ostre, złośliwe, dowcipne, aluzyjne, metaforyczne. Strona – nazwijmy ją – konserwatywna: nic. Milczy. Ale przy okazji kolejnych wyborów grzecznie truchta do urny i głosuje na swoich. I wygrywa wszystkie głosowania jak leci. Efekt jak z teatru absurdu. Ulicami miast i miasteczek przeciągają demonstracje z hasłami, po których ze Zjednoczonej Prawicy już dawno powinna zostać miazga. A tu kicha! Dlaczego? Bo protest jest skierowany do władzy w Warszawie. I władza ma go w poważaniu. Wedle formuły: niech krzyczą; pokrzyczą, pokrzyczą i przestaną. Od memów, tweetów i piosenek rząd nie upadnie. Władza pamięta też o tym, o czym beztrosko zapomina uliczna opozycja. Że władza to nie jest jeden prezes Kaczyński – to Kaczyński razy 15 mln Polaków. Bo co najmniej w tylu milionach rodaków prezes się powiela. Oni uprawiają swoją domową politykę jak prezes, mają takie poczucie humoru jak on, ubierają się jak on i mają podobnych kumpli. I w towarzystwie tego dużego prezesa i tych małych ze swojej ulicy po prostu dobrze się czują. Rozumieją, co mówią do nich z wysoka prezes Kaczyński, prezydent i premier, bo ci wyrażają się jasno jak w komunikacie dworcowym. I z reguły na koniec zapowiadają kolejne plusy. To, co ewentualnie miałyby im do przekazania te wszystkie Jandy, Hollandy, Tokarczuki, Hołdysy, Gajosy czy Stuhry, brzmi jak przesłanie z innej planety. Dziwaczne, niezrozumiałe, histeryczne i doskonale zbędne. Co mają im do powiedzenia nasi uliczni demonstranci? Ano też nic. Przecież nie oflagują się w proteście przeciwko własnej cioci, dziadkowi emerytowi, kołu gospodyń wiejskich czy kółku różańcowemu z Pajęczyna Dolnego. Choć to własna ciocia i katecheta (razy milion) sprawują realną władzę w kraju. Protestujący ułożą memy i zamalują kartony przeciw Kaczyńskiemu, który jest jakąś odległą figurą, majaczącą na horyzoncie. I tak rozwija się nasz narodowy dyskurs. Mówiąc w uproszczeniu, ciocia wymienia się z katechetą paskami z „Wiadomości”, a twórcy brylantowych memów z sieci popisują się przed autorami fajerwerkowych haseł z demonstracji ulicznych. Każdy bawi się we własnym kółku. „Jak miska odjedzie od pyska, to naród świadomość odzyska”, pocieszają się autorzy hasełek. Ale ten odjazd może potrwać jeszcze długo. Swój do swego i po swoje W każdym razie hasła z protestów hasają po popkulturze wzdłuż, wszerz i w poprzek. Bystrzy, wykształceni i oczytani mówią do innych oczytanych. Telewizja: „Bosak ogląda porno do końca, bo myśli, że będzie ślub”, „Jaki kraj, taki Voldemort” (złowrogi czarnoksiężnik z „Harry’ego Pottera”); piosenka: „Jesteście gorsi niż piosenki Dżemu”, „No Woman, No Kraj”, „Jesteście gorsi od polskiego reggae”, „PiS gra techno na flecie”; gastronomia: „Jesteście gorsi niż hawajska” (pizza), „Zrobimy wam większą rewolucję niż Magda Gessler”, „Nawet rodzynki w serniku są lepsze niż rządy PiS”; kosmopolityczne: „Duck off!”, „PiS don’t break my heart”, „I wish I could abort my government”. Odpowiedź drugiej strony na ten zalew inwencji jest żadna albo ledwo zauważalna. Może podpadają pod nią finansowane przez amerykańską Polonię i rozstawione przy drogach bilbordy z napisem: „Jezus Chrystus królem Polski” ze Zbawcą w kapie prawie tak wystawnej jak ta, w której pokazuje się abp Jędraszewski. I z podwójną koroną. Mało to przystaje do wizerunku z Ewangelii, ale u nas nigdy nikomu to nie przeszkadzało. Tymczasem kabarety wycofały się na z góry upatrzone pozycje. W dobrze rozumianym interesie własnym. Na lokalną letnią fiestę, na dożynki czy do domu kultury (pomijając warunki pandemii) nikt nie zaprosi zespołu, który pokaże scenki z obrad rządu. Takie, w jakich Robert Górski z kolegami parodiował gabinet Tuska. Choć przecież materiału do skeczy jest tyle, że trudno byłoby nadążyć. Bo rzecz skończyłaby się awanturą z widownią, a po niej interwencją poselską,
Tagi:
Wiesław Kot