Kościół katolicki zmieniał się, tak jak zmieniały się czasy. Zmieniała się też kościelna doktryna Mający prawie 2 tys. lat Kościół katolicki zmieniał się tak, jak zmieniały się czasy, w których funkcjonował. Ewolucji podlegała także doktryna kościelna, choć od początku przedstawiała siebie jako niezmienną prawdę. Bardzo szybko zadaniem nauczycieli religijnych stało się więc przekonywanie o niezmienności dogmatu. Do dziś Kościół katolicki głosi, że przechowuje w depozycie od czasów Jezusa całą objawioną przez Boga prawdę. Tylko on może nią dysponować i jako jedyny poprawnie interpretować. Bóg powierzył na wyłączność Dobrą Nowinę uczniom Jezusa i jego następcom, katolickim biskupom z papieżem na czele. Prawdy objawione nie są zwykłą wiedzą, przerastają możliwości pojmowania śmiertelników. Człowiek, choćby był geniuszem, nie potrafi o własnych siłach do nich dotrzeć. To rzecz zarezerwowana dla Kościoła – depozytariusza objawienia. Dlatego papieże mogą ogłaszać nowe dogmaty. Mają w tym zagwarantowaną bezbłędność. Sobór Watykański I ogłosił w 1870 r. dogmat o nieomylności papieża. Nieomylny był więc Pius XII, kiedy w 1950 r. ogłaszał ostatni katolicki dogmat o zabraniu Maryi po jej śmierci z ciałem i duszą do nieba. Myślę sobie po cichu: każdy by tak chciał – mieć nieomylność bez specjalnego wysiłku. Można by powiedzieć: czy się stoi, czy się leży, nieomylność się należy. Niby to żart, ale dobrze pokazuje ogrom uzurpacji, niepowstrzymanej pychy, która pozwala przyznać sobie samemu ostatnie słowo w każdej właściwie sprawie. Oszustwo doskonałe, chciałoby się powiedzieć, które zapomniało, że jest oszustwem. By zrozumieć stan ducha kapłana katolickiego, trzeba najpierw to sobie wyobrazić: świadomość przekonaną, że jest wiecznotrwałym nośnikiem nieomylnej prawdy. Dotyczy to zresztą całej kultury kształtowanej przez chrześcijaństwo. Akces Przyjrzyjmy się temu bliżej. Oto grupa religijna twierdzi, że jako jedyna posiadła ostateczną prawdę Boga. A jeśli ktoś wcześniej głosił coś podobnego do doktryny katolickiej (filozofowie greccy, Biblia hebrajska), miał – jak wyjaśniają teolodzy – tylko szczątkowy dostęp do wiedzy o Bogu, która w całości trwa w Kościele katolickim. Jedynym sposobem, by mieć pełny dostęp do tych prawd, jest akces do grupy – przyjęcie chrztu. Prawda dogmatu katolickiego nie jest zwykłą wiedzą, jest ponadwiedzą, czymś ponadnaturalnym, czym chrześcijanin dysponuje tylko dzięki swojej wierze. Rozumie, ponieważ wierzy. I choć widzenie prawdy przez wiarę w życiu ziemskim jest niepełne, po śmierci wierzący – i tylko wierzący – poznają ją całą bezpośrednio. Taki sens mają słowa Pawła z Tarsu: „Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś zobaczymy twarzą w twarz” (1 Kor 13,12). Na tym też polega zbawienie. Wedle nauki katolickiej wyznawcy innych religii, choćby starożytni oddający cześć bogom Grecji i Rzymu, są raczej w posiadaniu szatana aniżeli prawdy. Ich bogowie są w najlepszym razie oszustwem, a w najgorszym siłami zła (podobnie w Biblii hebrajskiej opisywani byli lokalni bogowie starożytnej Palestyny). Rodzące się chrześcijaństwo głosiło wyznawcom religii klasycznych: jeśli nie odrzucicie swoich bogów, nie zaprzestaniecie kultu, składania ofiar i nie nawrócicie się na prawdziwą, katolicką wiarę, zostaniecie skazani na wieczne męki w piekle. Skąd pomysł wiecznych mąk? Otóż wedle doktryny katolickiej ludzie rodzą się źli, dziedziczą winę, grzech Adama, zwany grzechem pierworodnym. Rodzą się winni obrazy Boga i za tę winę należy im się kara. Obraza najwyższego majestatu Boga wymaga najwyższej kary – wiecznego cierpienia. Zabity Chrystus wziął na siebie karę za grzech ludzkości i rachunki zostały wyrównane. Chrzest udostępnia tę boską łaskę ludziom. Każdy nieochrzczony niemowlak tkwi w grzechu pierworodnym, jest winny zła. Nieochrzczone dziecko, jeśli nie zostanie przez chrzest pojednane z Bogiem, nie może być zbawione. Ląduje w piekle, w jego zewnętrznej części, zwanej limbus puerorum, otchłanią dzieci. Nie może oglądać Boga, choć nie doznaje cierpień fizycznych, bo nigdy nie popełniło złego czynu. Benedykt XVI odrzucił tę teorię, ale nie rozwiązał sprzeczności katolickiej doktryny o zbawieniu. Tak czy inaczej, jedyną szansą na ocalenie od wiecznego potępienia jest przystąpienie do Kościoła. Wyraźnie widać, jak bardzo doktryna ta jest moralnym szantażem. Jej cel