Setki agentów Mosadu operują w Kurdystanie – twierdzi wybitny amerykański dziennikarz Izraelscy komandosi z supertajnej jednostki Mistaravim szkolą kurdyjskich bojowników w północnym Iraku. Agenci Mosadu, niekiedy udający biznesmenów, przenikają z irackiego Kurdystanu do Iranu i Syrii, aby prowadzić tam działalność szpiegowską. Izraelscy wywiadowcy, osłaniani przez kurdyjskich peszmergów, zakładają na terytorium Iranu elektroniczne sensory i inne urządzenia pozwalające na obserwowanie instalacji nuklearnych w państwie mułłów. Pewien były funkcjonariusz służb specjalnych państwa żydowskiego powiedział: „Izrael zawsze wspierał Kurdów w makiaweliczny sposób – jako przeciwwagę dla Saddama Husajna. To jest Realpolitik. Dzięki przymierzu z Kurdami Izrael zyskuje oczy i uszy w Iranie, Iraku i Syrii”. Ale nie tylko o wywiad tu chodzi. Wyszkolone przez izraelskich komandosów jednostki peszmergów (bojowników kurdyjskich) mają powstrzymać wzrost potęgi proirańskich szyickich milicji w południowym Iraku. Kurdyjska gra Izraela wywołuje jednak gniew sprzymierzonej z państwem żydowskim Turcji, która ma w południowo-wschodnich prowincjach liczną mniejszość kurdyjską. Weterani służb specjalnych obawiają się, że na Bliskim i Środkowym Wschodzie może narodzić się antykurdyjski i antyizraelski sojusz Ankary, Damaszku i Teheranu. Iran nie będzie się bowiem spokojnie przyglądał, jak iracki Kurdystan zmienia się w niezatapialny lotniskowiec Tel Awiwu. Powyższy rozwój wydarzeń grozi destabilizacją całego regionu. Takie sensacyjne informacje przynosi artykuł, który Seymour Hersh, uznany amerykański dziennikarz, opublikował na łamach magazynu „New Yorker”. Hersh cieszy się zasłużoną sławą wybitnego reportera dochodzeniowego, to on jako pierwszy ujawnił szczegóły dręczenia Irakijczyków w więzieniu Abu Ghraib. Władze państwa żydowskiego, a także znaczący urzędnicy w Waszyngtonie natychmiast oświadczyli, że rewelacje Hersha o obecności agentów Mosadu w północnym Iraku są nieprawdziwe. „To legendy miejskie”, stwierdził pewien wysokiej rangi amerykański wojskowy. Szef tureckiej dyplomacji, Abdullah Gul, rzekł jednak ze słabo ukrywanym sceptycyzmem: „Izrael zapewnił nas, że opowieść „New Yorkera” nie jest prawdą… Naturalnie musimy wierzyć w to, co nam powiedziano. Mamy nadzieję, że się nie zawiedziemy”. Rewelacje Hersha szeroko omówiła prasa arabska. Publicyści w Kairze, Bejrucie czy Damaszku doszli do wniosku, że operacje Izraelczyków w Iraku są częścią wielkiej strategii państwa żydowskiego. Zdaniem poważnej egipskiej gazety „Al Ahram”, strategia ta ma na celu „fragmentaryzację arabskich wielonarodowych jednostek politycznych”, w tym podział narodu irackiego „wzdłuż linii etnicznych, językowych i religijnych”. Komentatorzy arabscy zawsze twierdzili, że to państwo żydowskie popchnęło USA do inwazji na Irak. W krajach zachodnich takie poglądy wyrażają tylko dziennikarze i politycy znajdujący się poza „głównym nurtem”, jak demokratyczny senator z Południowej Karoliny, Ernest Hollings. Oświadczył on, że prezydent Bush zdecydował się wydać wojnę reżimowi Saddama Husajna po to, aby zapewnić Izraelowi bezpieczeństwo. Powyższa wypowiedź Hollingsa sprawiła, że pod jego adresem zaczęto wysuwać oskarżenia o hołdowanie arabskim teoriom spiskowym. Z pewnością wypada zgodzić się z opinią Seymoura Hersha, że Izrael był jednym z najbardziej entuzjastycznych zwolenników amerykańskiej inwazji na Irak. Politycy niewielkiego państwa żydowskiego, otoczonego przez kraje nieufne lub otwarcie wrogie, zdawali przecież sobie sprawę, że obalenie dyktatora z Bagdadu i długotrwała amerykańska okupacja Iraku wybitnie poprawią strategiczną sytuację Izraela. Dodać wypada, iż przywódcy izraelscy prawie zawsze kierują się zasadą zimnej Realpolitik – nie wierzą obietnicom czy międzynarodowym gwarancjom, swe interesy realizują w oparciu o siłę militarną, nie przejmując się opiniami innych stolic, także sojuszników. Siły bezpieczeństwa Izraela mają doświadczenie w zwalczaniu arabskiego terroryzmu i palestyńskiej rewolty, mogą więc skutecznie pomagać Amerykanom, zmagającym się z powstańcami w Iraku. Już w grudniu 2003 roku brytyjski dziennik „The Guardian” poinformował, że armia izraelska wysłała swych specjalistów od działań antyterrorystycznych w warunkach miejskich do Fort Bragg w Północnej Karolinie, aby tam szkolili amerykańskich komandosów. „Zasadniczo chodzi tu o program zabójstw… To jest chore. Już teraz jesteśmy w świecie arabskim porównywani do Szarona i właśnie to potwierdzamy, wprowadzając do gry Izraelczyków i tworząc ekipy zabójców”, irytował się pewien były oficer wywiadu USA. Wyraził on obawy, że zaangażowanie się Izraela w Iraku jeszcze bardziej zaogni sytuację na Bliskim Wschodzie. „The Guardian”
Tagi:
Krzysztof Kęciek