Początki bywają trudne, ale nie powinny być śmieszne. Warto, by taką maksymę wzięli sobie do serca szefowie nowego tygodnika na polskim rynku prasowym, wychodzącego notabene pod obcojęzycznym tytułem – „Newsweek”. Pismo wystartowało z wielkim szumem i wyjątkowo kosztowną kampanią reklamową, ale zawartość kolejnych numerów rozczarowuje. Obserwatorów rynku tygodników politycznych od początku bardziej interesowało, jak kierownictwo gazety – powszechnie znane z prawicowych poglądów, a jeszcze bardziej z antylewicowych fobii – poradzi sobie z rzetelnym, uczciwym i kompetentnym relacjonowaniem tego, co dzieje się na polskiej scenie politycznej. W numerze z ub. tygodnia „Newsweek” daje dowód, że tak naprawdę niewiele wie o tym, co dzieje się na lewicy. Duży tekst, poświęcony najbliższemu otoczeniu Leszka Millera zawiera co najmniej kilka lapsusów, nieporozumień, albo – nie daj Boże – celowych dezinformacji. Do rangi politycznego żartu urosła już w środowiskach lewicy ramka przedstawiająca „ludzi Millera”, gdzie tak kluczowe i odgrywające samodzielne role postaci, jak sekretarz generalny SLD – Krzysztof Janik czy Edward Kuczera określeni zostali protekcjonalnie jako „wykonawcy”. Świadczy to o dramatycznej nieznajomości mechanizmów istniejących w SLD. W gronie najważniejszych doradców przyszłego premiera najwyższe miejsce zajął według „Newsweeka” – jakżeby inaczej, wiadomo, że trzeba zasugerować rosyjskie uzależnienie – szef Bartimpeksu i człowiek współpracujący z Gazpromem, Aleksander Gudzowaty. Na ostatnim miejscu (sic!) znalazł się z kolei Grzegorz Rydlewski, było nie było, szef doradców przewodniczącego SLD, człowiek, który na pewno trafi za Leszkiem Millerem na kluczowe stanowisko w przyszłym układzie rządowym. Niezorientowany zbyt dobrze czytelnik z tekstu w „Newsweeku” może też „dowiedzieć się”, że Jerzy Urban, czyli szef bardzo nie lubianego przez szefów „Newsweeka” tygodnika „NIE” – cytuję – „upokorzony odrzuceniem przez „postępową część SLD”, już dawno postawił na Millera” i doradza mu na potęgę. Od Urbana przyszły premier – uwaga – „uczy się sztuki manipulacji”, bo tak chce startujące na polskim rynku pismo, które w reklamach przekonuje, że „wgryza się w temat”. Można by powiedzieć, że co fragment tekstu pod tytułem „Komu ufa Leszek Miller”, to żart albo dowód bardzo powierzchownej, tzw. kawiarnianej wiedzy o polskiej lewicy. I to zarówno o jej teraźniejszości, jak i przeszłości, bo np. Jerzy Bisztyga – według autorek artykułu – był „czołowym propagatorem stanu wojennego” (ciekawe zresztą, co to dokładnie znaczy). Znamienne, że generalnie, zdaniem „Newsweeka”, otoczenie Millera to – niemal jak jeden mąż – rzekomo „pogrobowcy brzydkiej odmiany komunizmu”. O Urbanie i Bisztydze już było, ale z kolei Andrzej Werblan to – naturalnie – „partyjny propagandzista”, Jerzy Słabicki robił doktorat w WSNS przy KC PZPR, Edward Kuczera jest „jak żywcem wyjęty z PRL”, Krzysztof Janik „szlifował swe talenty przez całe życie w socjalistycznych organizacjach młodzieżowych”. Jak już nie można za bardzo przyczepić się do przeszłości, zawsze inna „dziura w całym” się znajdzie. Nie może nie rozśmieszyć do łez (mające w zamyśle chyba obrzydzać osobę Millera) zdanie: „Miller „ukradł” Rydlewskiego swemu największemu partyjnemu adwersarzowi”, czyli Włodzimierzowi Cimoszewiczowi. Autorkom mieszają się tutaj daty, momenty w historii polskiej socjaldemokracji, a na dodatek wykazują kompletny brak wiedzy. Można by jeszcze dłużej, ale szkoda słów i czasu. Wypada jedynie przestrzec przed szukaniem wiedzy o życiu w Polsce w „Newsweeku” i to nie tylko o polskiej lewicy, bo tekst o potencjalnych zmianach w MSZ też jest typu „tylko boki zrywać”. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Paweł Snarski