Ugrupowania polityczne traktują samorząd jako łup. Dbałość o dobro wspólne zostaje zastąpiona dbałością o dobro działaczy Blisko 20 lat po powstaniu III Rzeczypospolitej okazuje się, że postawienie pytania o ustrojowy kształt naszego kraju, w tym kompetencje najwyższych władz państwowych, jest nadal uprawnione i jak najbardziej aktualne. Nawet to, co wydawało się już przesądzone konstytucyjnie, a następnie ugruntowane i wzbogacone praktyką, w świetle chociażby ostatniego żenującego brukselskiego sporu głowy państwa z szefem rządu zdaje się jednak nie być wiążące, a dyskurs ustrojowy po raz kolejny otwiera się na nowo. Jednym z ważniejszych elementów przesądzających o modelu demokracji w danym państwie, a także o jego efektywności, jest samorząd terytorialny. Samorząd ten od czasu jego odrodzenia (co miało miejsce w 1990 r.) przeżył kilka burzliwych reform legislacyjnych. Wprowadzono w szczególności bezpośrednią wybieralność takich organów jak sejmiki wojewódzkie czy burmistrzowie i prezydenci miast, zmieniano reguły finansowania i na przykład kryteria pozwalające sprawować mandat radnego. Do samej ustawy o samorządzie gminnym uchwalono kilkadziesiąt nowelizacji. Nie będąc zwolenniczką konserwowania i stabilizowania niedoskonałych rozwiązań prawnych oraz będąc co do zasady gorącą orędowniczką rozwoju samorządności, pragnę podkreślić, że pewność obrotu prawnego ma jednak niebagatelne znaczenie i jest równie ważna jak jurydyczne ulepszanie instytucji. Od samych zmian legislacyjnych nie robi się bowiem lepiej, tak jak od samego mieszania herbata nie staje się słodsza. Dziś możemy zaobserwować dojrzewanie kolejnych zmian, mogących odcisnąć istotne piętno na samorządzie terytorialnym. Wśród nich najważniejsze zdają się postulaty utworzenia metropolii oraz wprowadzenia JOW, czyli jednomandatowych okręgów wyborczych. Korzystając z osobistych doświadczeń, wynikających z kilkunastoletniej praktyki wykonywania mandatu radnej w przeszło 700-tysięcznym mieście, również ja zastanawiam się, co jest dziś największą bolączką samorządu i dlaczego nie całkiem satysfakcjonująco spełnia on swoje funkcje. Odpowiadając na to pytanie, dostrzegam głównie dwa niekorzystne i raczej innej natury niż jurydyczno-ustrojowa zjawiska: negatywnie rozumiane upolitycznienie samorządu (czy jak ktoś woli upartyjnienie) oraz tak samo pejoratywnie pojmowane jego uzawodowienie. Oba te procesy doprowadziły do tego, że w ciągu kilkunastu lat samorząd ewoluował od tworu, który określaliśmy mianem obywatelski, do tworu, dla którego trafniejszym przymiotnikiem jest polityczny. Konsekwencją tej ewolucji jest zmiana społecznej oceny samorządowców sprowadzająca się do tego, że w miejsce pierwotnego zaufania do tej władzy publicznej pojawiła się wyraźnie odczuwalna dezaprobata. Szkodliwe upolitycznienie/upartyjnienie samorządu polega na tym, iż ugrupowania polityczne traktują go jako swoistą postać łupu. Przejawia się to choćby w tym, że na najatrakcyjniejszych, pierwszych miejscach na listach wyborczych niezwykle często umieszcza się osoby nie tyle przydatne społeczności lokalnej, ile z jakiegoś powodu istotne dla danej partii. Z pola widzenia umyka dobro wspólne, a dbałość o nie zostaje zastąpiona dbałością o dobro działaczy. Ugrupowania często traktują rady miast prawie wyłącznie jako poligon doświadczalno-szkoleniowy dla przyszłych polityków sejmowych lub jako synekurę dla swych wiernych, lecz miernych polityków drugiej kategorii. Nie dostrzegłam, by partie (niezależnie od ich poglądów i miejsca na scenie politycznej) pracowały nad wykształceniem i uformowaniem dojrzałych, doświadczonych samorządowców. Wydaje się natomiast, że do samorządu wskutek tak, a nie inaczej ułożonych list wyborczych trafiają ludzie albo tylko po to, by nabrać ogłady przed planowaną przyszłością parlamentarną, albo na tzw. przeczekanie (gdy partia traci poparcie i nie jest w stanie wszystkich dotychczasowych działaczy umieścić w parlamencie) względnie na zasłużoną partyjną emeryturę. Również codzienna praca rady gminy budzi wiele zastrzeżeń. Nie są rzadkością swoiste gry klubów politycznych, przypominające raczej okołostadionowe walki zwolenników naszej drużyny z drużyną przeciwnika niż deliberatywne poszukiwanie najlepszych rozwiązań. Radnych cechuje często partyjna, quasi-plemienna lojalność, co skutkuje tym, że na przykład przeszkadza się burmistrzowi zawsze i tylko dlatego, że ma inne barwy klubowe, nie dbając o to, jak takie postępowanie odbije się na rozwoju gminy i życiu jej mieszkańców. Wspomniane zaś uzawodowienie samorządu ma niewiele wspólnego z pożądaną może profesjonalizacją i sprawnością w zakresie wykonywania kompetencji radnego, więcej natomiast z tym, iż fotel radnego bywa jedynym płatnym zajęciem zajmującej go osoby. Sprawowanie mandatu staje się niestety nie tak wcale rzadko sposobem na życie i źródłem utrzymania,
Tagi:
Brygida Kuźniak