Co widzi Kołodko?

Co widzi Kołodko?

Posłanka Zyta Gilowska powinna wysłuchać niejednej jeszcze homilii, pisze prof. Leszek Polony w liście do prof. Bronisława Łagowskiego Szanowny Panie Profesorze, Pragnę powrócić do tematu często przewijającego się przez Pańskie felietony. Dotyczy on, najogólniej rzecz biorąc, kultury politycznej w naszej młodej, rodzącej się w bólach demokracji: stylu dyskusji parlamentarnych, rzetelności w ich relacjonowaniu w mediach, jakości i sposobu myślenia o sprawach publicznych. Pobudziła mnie do niniejszych refleksji debata parlamentarna w Sejmie nad programem przedstawionym przez ministra Kołodkę (a nie ministra Kołodko, jak to niechlujnie mówią dziennikarze TVN; nieporadność językowa jest zresztą najlżejszym z ich grzechów). Idzie mi szczególnie o dyskusję, jaka wywiązała się między ministrem a posłanką Zytą Gilowską. Pani poseł wystąpiła w tymże dniu w „Kropce nad i”, któremu to programowi – a ściślej rzecz biorąc, prowadzącym go dziennikarzom, pani Olejnik i panu Sekielskiemu – należą się osobne uwagi, o czym dalej. Ogromnie rozżalona Pani Profesor stwierdziła, iż Platforma Obywatelska nie zamierza „pracować na sukces Kołodki”, oskarżyła go o praktyki rodem z poprzedniego ustroju w stylu „centralizmu demokratycznego”, zarozumiałe przekonanie o własnej nieomylności, itp. itd. W dyskusji poseł Czerniawski z SLD stwierdził przytomnie, co zdarza mu się rzadko, iż sama Pani Profesor sprowokowała ripostę (trudno nie przyznać, że celną i dowcipną) swoim złośliwym określeniem wystąpienia ministra jako „homilii”. Nic dodać, nic ująć. Właściwie dodać coś można. Pani Profesor powinna wysłuchać niejednej jeszcze homilii na temat roli opozycji i nadrzędności interesu kraju nad taktyką partyjną. Śledziłem bardzo uważnie oba wystąpienia ministra Kołodki i całą dyskusję. Były rzeczowe i interesujące, a przy tym wygłoszone z polityczną swadą – słowem, całkiem efektowny come back wicepremiera, który może nieco lekkomyślnie obiecuje rychło wybawić naród z największych kłopotów. Odniosłem w każdym razie nieodparte wrażenie, iż Kołodko patrzy na gospodarkę z szerszej perspektywy niż ceniony i niewątpliwie zasłużony dla polskiej transformacji profesor Balcerowicz. Poruszył na przykład kapitalną kwestię systemu i n s t y t u c j i gospodarki rynkowej i nowoczesnego, wysoko rozwiniętego państwa, mówił o kulturze życia publicznego, stylu pracy, fachowości, kompetencji jako niezbędnych warunkach postępu cywilizacyjnego. Usiłował uświadomić Wysokiej Izbie, jak złożonym i wieloczynnikowym układem jest ekonomika, powiązana rozlicznymi więzami z całym życiem społecznym. Co istotne, zwrócił się do opozycji z ofertą współpracy nad korygowaniem, poprawianiem i uzupełnianiem przedstawionych rozwiązań. Bardzo pozytywnie przyjął np. propozycje zgłoszone w dyskusji przez posła Walendziaka; trzeba było widzieć, jakie zadowolenie odmalowało się na obliczu tegoż, zwykle poważnym, zatroskanym stanem Polski pod rządami lewicy. Kołodko mówił, to prawda, z wrodzoną pewnością siebie, graniczącą niekiedy z samouwielbieniem, ale z drugiej strony – jego przekonanie o słuszności generalnych założeń przedstawionego „pakietu antykryzysowego” jest sugestywne, budzi respekt, a w każdym razie chęć weryfikacji w praktyce. Przede wszystkim jednak po kilku latach przekonywania nas, iż długo jeszcze musi być źle, biednie i beznadziejnie, bo trzeba przestrzegać praw rynku (taki negatywny stereotyp utrwalili w świadomości społecznej liberałowie), Kołodko jako jedyny wśród polskich ekonomistów przedstawił jakiś program wykraczający poza doraźne łatanie finansów, program wyjścia ze stagnacji ekonomicznej i bezrobocia. Wcześniej wprawdzie zaproponował co nieco Hausner, ale on nie ma takiej siły przebicia. Nad programem Kołodki trzeba z pewnością dyskutować. Więcej – jest to psim obowiązkiem posłów, niezależnie od ich przekonań ideologicznych i politycznych; po to ich wybraliśmy i za to im płacimy, żeby rozwiązywali sprawy kraju, nie zaś kłócili się o to, czy w konstytucji Unii Europejskiej umieścić inwokację do Boga w Trójcy Jedynego, czy może nie tykać Jego imienia nadaremno. Równie dobrze moglibyśmy zaproponować posłom debatę nad koncepcjami Boga we współczesnej filozofii. „Horror metaphysicus” w polskim Sejmie – to byłaby dopiero zabawa, jakiej nie przewidział nawet Leszek Kołakowski. Wróćmy do Pani Zyty. Jej wypowiedzi śledziłem od samego początku obecnej kadencji Sejmu, najpierw z rosnącym zainteresowaniem i pewnym kredytem zaufania co do jej kompetencji i bezinteresownych intencji, następnie z narastającymi wątpliwościami – wyczułem bowiem, iż są podszyte zadawnioną niechęcią do sprawującej obecnie władzę koalicji, która to niechęć niestety zaciemnia Pani Profesor uczciwą, bezstronną i merytoryczną ocenę

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 32/2002

Kategorie: Opinie