Oprócz sporej grupy organizatorów, która przez kilka lat okupowała dobrze płatne etaty, pozostała jeszcze zmarnowana okazja międzynarodowej promocji miastaand Jeszcze w 1994 r. rada miejska uchwaliła, że w symbolicznym Roku 2000 Kraków gotów jest nosić godność kulturalnej stolicy Europy. W 1995 r. ministrowie kultury Wspólnoty Europejskiej przyznali Krakowowi na przełom tysiącleci już skromniejszy tytuł europejskiego centrum kultury – dzielony wspólnie z ośmioma innymi miastami z północnego, południowego i środkowego pasa Europy. W tym ostatnim Kraków miał brylować razem z Pragą i Brukselą, a więc partnerami wielkiej klasy. Ale jak być centrum, chociażby na miarę Europy Środkowej, bez zespołu kongresowo-muzyczno-widowiskowego, zdolnego pomieścić kilka tysięcy ludzi? Jak przygotować się do wielkiego, na miarę europejską, długotrwałego wydarzenia kulturalnego bez władzy miejskiej, która wie, co to jest kultura, środowiska twórcze i instytucje kultury, a przede wszystkim polityka kulturalna, za to z taką władzą, która istniejące od wielu lat instytucje z zapałem rozwala, bo działały (i to z jakim powodzeniem!) w niedobrej przeszłości. Z władzą, która nie chce do niczego nawiązywać, a wszystko zaczynać na nowo, i wierzy, że wolny rynek zwalnia od troski o kulturę. Nic więc dziwnego, że z Krakowa 2000 zostało niewiele. Poza sporą grupą organizatorów, która przez kilka lat okupowała dobrze płatne etaty i przedłużyła sobie żywot na lata po okresie jubileuszowym jako ekipa przygotowująca bale sylwestrowe u prezydenta miasta i czerwcowe wianki nad Wisłą. I pozostała jeszcze zmarnowana okazja międzynarodowej promocji Krakowa, okazja, która już długo może się nie powtórzyć. Pewnie dlatego w ostatnich latach liczba zagranicznych turystów odwiedzających Kraków maleje. Coś się jednak udało, czymś można się cieszyć do dziś. Ideę obchodów Krakowa 2000 przekształciła w kilkuletni festiwal kultury ekipa rządząca miastem pod egidą Unii Wolności. Nie był to zły pomysł. Każdy rok, od 1996, miał mieć inny charakter i swojego krakowskiego patrona. 1996 był rokiem filmu i teatru, a patronem został oczywiście Andrzej Wajda, 1997 – rokiem poezji pod egidą noblistów, Wisławy Szymborskiej i Czesława Miłosza, 1998 – rokiem muzyki pod patronatem Krzysztofa Pendereckiego. Rok 2000 – kulminacyjny i najważniejszy – miał być ozdobiony obchodami 600-lecia odnowienia Uniwersytetu Jagiellońskiego i 1000-lecia krakowskiego biskupstwa. W komitecie programowym festiwalu rej wodziły żony dwóch spośród wspomnianych patronów, a polityka lansowania najlepszych krakowskich rodzin była dominantą imprezy. Unia Wolności ma szczęście do dobrych rodzin, więc nie było najgorzej. Choć idea, że centrum, w którym skupia się krakowska śmietanka kulturalna, może być tylko „Tygodnik Powszechny” i Domek Łowczego – siedziba Wydawnictwa Znak – trąci prowincją i parafiańszczyzną. Prawdziwym wydarzeniem tych lat festiwalu, które przygotowywały kulminację Roku 2000, stało się Spotkanie Poetów Wschodu i Zachodu w ciągu trzech dni października 1997 r. Wzięło w nim udział 20 wybitnych poetów z całego świata, zaproszonych przez Wisławę Szymborską i Czesława Miłosza – gospodarzy tych spotkań. Poetyckie sesje i koncerty toczyły się w wypełnionych po brzegi zabytkowych wnętrzach Collegium Maius, w kościele, synagodze, kawiarni oraz Centrum Sztuki i Techniki Japońskiej. Okazało się, że Kraków jest rzeczywiście miastem poezji – jej twórców i wielbicieli. Trudno się dziwić, że zamieszkał w nim także Ryszard Krynicki i powrócił Adam Zagajewski. Poezja i literatura w ogóle żyją z Krakowem w wiernej symbiozie, ale władza lokalna nie wykazała inicjatywy, aby np. w okresie jubileuszowym przywrócić Krakowowi środowiskowe pismo kulturalno-literackie na miejsce barbarzyńsko pogrzebanego „Życia Literackiego” albo sponsorować serię Cracovianów, która kiedyś tak szybko rozwijała się w Wydawnictwie Literackim. Mocną stroną całego festiwalu stały się imprezy muzyczne, zwłaszcza cykl wielkich wykonań w kulminacyjnym Roku 2000 (gościła m.in. New York Philharmonic Orchestra) oraz zapoczątkowany w 1997 r., organizowany przez pełną inicjatywy i uporu Elżbietę Penderecką, coroczny Wielkanocny Festiwal Ludwiga van Beethovena. I oczywiście także festiwale samego mistrza Pendereckiego. Pamiętać jednak trzeba, że zainaugurowano je już w 1988 r. Jak zawsze na interesujące wystawy zdobyły się niepachnące groszem i rozpaczliwie szukające sponsorów krakowskie muzea, zwłaszcza wawelskie i Narodowe, które pokazało imponujące Opus Magnum Józefa Mehoffera, a następnie dwóch artystycznych gigantów XX w.,
Tagi:
Andrzej Kurz