Irena Jarocka: Żałuję, że nie zostałam polską Matą Hari – W ubiegłym roku nagrała pani płytę „Mój wielki sen”. Dlaczego nie udał się wielki come back Ireny Jarockiej? – Rzeczywiście, miał być wielki… Niestety, ludzie, z którymi współpracowałam przy produkcji mojej płyty, totalnie zawalili sprawę jej promocji i dystrybucji. Wcześniej wpędzili mnie w wielkie koszty, na starcie zawyżając honoraria. Nie znałam się na stawkach w Polsce, więc płaciłam jak… – …za zboże, to określenie bardziej aktualne niż kiedykolwiek. Ciocię z Ameryki z grubym portfelem można oskubać – taka była filozofia? – Dokładnie. Na szczęście nie wszyscy tak mnie traktowali, spotkałam również uczciwych, wspaniałych ludzi, którzy bardzo mi pomogli w realizacji tej płyty. Poza tym teraz w Polsce jest kryzys, płyty nie idą. Zmieniło się nastawienie, nowa piosenka środka prawie się nie liczy, trudniej wylansować przebój, nastąpiła zmiana pokoleń i zmiana myślenia. Nie chodzi o to, aby było dobre, ale aby było młode. Na tej płycie jest sporo piosenek melodyjnych z pięknymi tekstami, potencjalnych przebojów, lecz dziś bez promocji i wielkich pieniędzy na nią ani rusz. – Na brak fanów pani nie narzeka. Wiem, że dużo pani koncertuje. – W dalszym ciągu mam wielką publiczność, która zna moje największe przeboje i śpiewa ze mną. Koncertowałam w Gdyni, Bydgoszczy, Zielonej Górze i Krakowie. Ale też w Nałęczowie, Starogardzie Szczecińskim, Tomaszowie i Grodzisku Mazowieckim. Nigdy nie różnicuję publiczności, mam do niej ogromny szacunek i w każdy mój występ wkładam całą duszę. Mój powrót miał być wielki, a jest normalny. Piosenki zaistniały. Dzisiaj, żeby stały się hitami w radiu, by były lansowane przez TV, trzeba funkcjonować w bardzo dziwnych układach, a ja niestety nie spełniam „warunków członkostwa”. – Czemu nie postarała się pani o sponsora? W Ameryce wiedzą, jak to się robi. – Ależ miałam! Znalazłam wielką firmę farmaceutyczną z Kanady, która zarejestrowała na polski rynek 16 leków generycznych, miały być o 30-50% tańsze od identycznych dostępnych obecnie w polskich aptekach. Ja miałam reklamować dwa: przeciwbólowy i zapobiegający zawałom serca. Mój sponsor dostrzegł, że bije ze mnie miłość do ludzi, że ciągle cieszę się sympatią i zaufaniem publiczności. Chciano to wykorzystać do reklamy dobrych produktów w dobrej sprawie, w zamian miałam otrzymać pomoc przy produkcji, reklamie i dystrybucji płyty. Praktycznie wszystko było gotowe, widziałam podpisane kontrakty i licencje. Mój sponsor wydzwaniał: „Róbcie płytę, wszystko gotowe” i nagle, nie wiadomo jak, nie wiadomo skąd, coś się zawaliło, leki nie weszły na rynek, a sponsor się wycofał. Najpierw wybuchła afera, że w ulotkach informacyjnych dopatrzono się nieścisłości. To kosztowało kilkadziesiąt dodatkowych tysięcy i z dnia na dzień okazało się, że „złe” ulotki w sumie mogą być, ale na tym nie koniec, przeszkód było coraz więcej. Nie znam szczegółów, komuś po prostu bardzo zależało, żeby te leki na rynek nie weszły. – Jakie były dla pani konsekwencje wycofania się sponsora? – Straszne! Wyprodukowałam płytę za własne pieniądze, pomógł mi mąż i nie tylko. Ciężko pracowałam, dopiero teraz wychodzę z długów. Mam satysfakcję, że ze wszystkim jakoś się uporałam, ale przeżyłam koszmar. Zeszłam na ziemię, poznałam „przyjaciół”, którzy są pazerni i potrafią oszukiwać. Jednego mnie nauczyła ta przygoda i wszystkich przestrzegam: dopóki nie ma pieniędzy na koncie w banku, nie ruszać sprawy. – Zostawmy trudne dzisiejsze czasy, wróćmy do błyskotliwych początków. – Tamte czasy też nie były łatwe, ale jakoś „niełatwe” inaczej… Gdy w 1968 r. zaśpiewałam na festiwalu w Opolu piosenkę Seweryna Krajewskiego „Gondolierzy znad Wisły”, sympatyczną i melodyjną, Pagart roztoczył nade mną tzw. opiekę artystyczną. – Choć nikt nigdy nie widział gondolierów nad Wisłą. – Byli! Mój dziadek był kiedyś piaskarzem na Wiśle, a to prawie jak gondolier. Był rzeźbiarzem, jednak nie dało się z tego wyżyć. Kochał rzeźbę i kochał Wisłę, więc aby zarobić na życie, pływał na barkach. Najpierw wysłano mnie na kilkumiesięczne tournée do Związku Radzieckiego, abym otarła się o wielką scenę. Dołączyłam do zespołu Polanie, Dany Lerskiej (gwiazdy programu), Reginy Pisarek i duetu Dunin-Kurtycz. Dopiero po tym swoistym stażu mogłam pojechać do Paryża, oczywiście ciągle w ramach opieki artystycznej Pagartu. – Młoda, naiwna artystka po pierwszych
Tagi:
Liliana Śnieg-Czaplewska