Rząd Marcinkiewicza lekką ręką rozdaje pieniądze, bo dochody ekipy Belki były o 5,2 mld zł większe, niż zakładano Skąd rząd weźmie pieniądze na sfinansowanie wydatków socjalnych, które w ramach autopoprawki dodatkowo wpisał do tegorocznego budżetu? Na ich pokrycie nie wystarczy przewidywany wzrost dochodów, bo zaplanowano je na poziomie niemożliwym do osiągnięcia. Najprostsza odpowiedź brzmi – rząd obetnie inne wydatki i pożyczy. Ale nie wiemy, co trzeba będzie ciąć i ile pożyczyć. Na dziś wiadomo, że najlepszą gwarancją znalezienia się w grupie obywateli, którym na pewno się poprawi, jest etat w administracji. Wszyscy ludzie prezydenta Rząd, w swoisty sposób realizując program „tanie państwo”, już pierwszą swoją uchwałą postanowił podnieść płace i zatrudnienie urzędników – i słowa dotrzymał. Kadra urzędnicza, w coraz większym stopniu PiS-owska, podwyżki otrzymuje, a w tegorocznym budżecie szczególny wzrost apanaży zapisano dla pracowników kancelarii prezydenta (choć już za czasów poprzedników Lecha Kaczyńskiego zarabiali bardzo dobrze). W 2006 r. na zwiększenie ich wynagrodzeń pójdzie 8,5 mln zł. Prawie dwukrotnie więcej, bo 16,5 mln zł przeznaczono na wzrost budżetu Instytutu Pamięci Narodowej, 70 mln przewidziano na tworzenie biura antykorupcyjnego. Przedstawiciele rządu, chętnie mówiący o zmniejszeniu nakładów na urzędnicze komórki i o odłożeniu kupna nowych samolotów dla dygnitarzy, wspomnianymi liczbami mniej się chwalą. Tak jak i przeznaczeniem 580 mln zł z publicznej kasy na wykupienie od szwedzkich inwestorów udziałów w Banku Ochrony Środowiska. Przykład „taniego państwa” jest zresztą kuriozalny. Premier Kazimierz Marcinkiewicz zaczął od obietnicy zaoszczędzenia w 2006 r w administracji aż 5 mld zł, potem korygował zapowiedzi, aż skończyło się na zredukowaniu tegorocznych wydatków administracyjnych tylko o 500 mln zł. Ale i to okazało się nieprawdziwe, bo w ostatecznym projekcie budżetu 2006 zapisano, iż nakłady na administrację wyniosą 8,8 mld zł i będą o 3,5% wyższe od ubiegłorocznych. Nie zobaczymy więc oszczędności 500 mln lecz wzrost wydatków o ok. 200 mln (zakładając, że sprawdzą się oszczędności na zakupach komórek dla urzędników, mające sięgnąć rzekomo niemal 100 mln zł). Trudno zresztą o cięcia, skoro mimo różnych roszad i łączenia urzędów, liczba wysokopłatnych stanowisk kierowniczych (tzw. R-ki) zostaje niezmienna (będzie ich 235). Rodzić, nie rodzić Przypomnijmy, iż łączny koszt dodatkowych wydatków socjalnych gabinetu Kazimierza Marcinkiewicza w 2006 r wyniesie ok. 2,5 mld zł (ramka). Oczywiście, trudno tu o dokładne szacunki, bo nie można dziś przewidzieć, jaki – przykładowo – będzie tegoroczny wzrost urodzin spowodowany becikowym i jaką część wypłacą samorządy, a jaką budżet centralny. Rację mają pewnie ci, którzy twierdzą, iż wzrost ten będzie żaden, dzięki czemu koszt łączny obu becikowych ustaw podpisanych przez prezydenta sytuować się będzie bliżej dolnej granicy, ale gwarancji nie ma. Generalnie, wzrost nakładów na tzw. cele rodzinno-socjalne jest niewielki (wszystkie wydatki budżetu wynieść mają 224,7 mld zł) i stanowi okrawki tego, co PiS zapowiadało w swym programie wyborczym. – Pozytywną niewątpliwie stroną autopoprawki jest nieznaczne tylko – wbrew obawom – zwiększenie wydatków budżetowych, co świadczy że rząd potrafił się odciąć od nierealistycznych z finansowego punktu widzenia zapowiedzi, zgłaszanych w czasie kampanii wyborczej – uważa prof. Andrzej Wernik. Dobre jednak i to, co zostało, bo zwiększone dożywianie czy stypendia dla młodzieży, to z pewnością rozwiązania korzystne dla obywateli. I należy znaleźć na nie środki. Kreatywna księgowość rządowa Premier zapowiada wzrost dochodów państwa o 2,9 mld zł w porównaniu z poprzednim projektem tegorocznego budżetu, przygotowanym przez rząd Marka Belki. Czy to wizjonerstwo i kompetencje obecnej ekipy? Nie, po prostu wynik tego, że ubiegłoroczne dochody budżetu Marka Belki były o 5,2 mld zł wyższe, niż planowano. Dzięki temu rząd Kazimierza Marcinkiewicza mógł przesunąć ponad 3 mld zł z dochodów ubiegłorocznych na konto roku bieżącego. Takie „przenosiny” stały się w Polsce nagminne pod koniec lat 90. – Jednak nigdy jeszcze na bieżący rok nie została przesunięta suma tak duża jak obecnie – twierdzi prof. Wiesława Ziółkowska, która uważa, że w rzeczywistości kwota dochodów budżetowych przerzucona na 2006 r. będzie
Tagi:
Andrzej Dryszel