Od Ełku po Nysę – Floribeth Mora Diaz przez półtora miesiąca opowiadała o swoim uzdrowieniu Mówi, że urodziła się po raz drugi. Lekarze dawali jej miesiąc życia. Ale w okamgnieniu wyzdrowiała. Twierdzi, że stało się to za wstawiennictwem bł. Jana Pawła II. Jej uzdrowienie dekretem papieskim nazwano cudem. I tak Floribeth Mora Diaz z Kostaryki stała się brakującym puzzlem w układance, którą był proces kanonizacyjny Jana Pawła II. To dzięki niej ukochany papież Polaków został świętym. Dlatego, chcąc nie chcąc, rodacy powinni pokochać także Floribeth. A jeśli tak, sukces marketingowy murowany. Floribeth Mora Diaz przyleciała do Polski 2 maja na zaproszenie księży werbistów i wydawnictwa Znak. Ci pierwsi zapewne zauważyli, że strumyczek pieniędzy na ich przedsięwzięcia misyjne wysycha. Bo ludzie mniej chętnie wspomagają misje po nagłośnionych przez media aferach na Dominikanie z udziałem polskich księży. Dla wydawnictwa to okazja do promocji książki Elżbiety Ruman o Floribeth. Niezwykła Kostarykanka nie przyjechała sama. Towarzyszą jej mąż Edwin oraz dwaj synowie: 23-letni Edwin i 15-letni Keynner. A że ich pobyt w Polsce zaplanowano na półtora miesiąca, utrzymanie takiej gromadki musi kosztować. Na szczęście księża werbiści mają domy zakonne w wielu miejscowościach, można tam i przenocować, i nakarmić gości. Floribeth z rodziną odwiedziła 33 parafie i miejsca związane z Janem Pawłem II. Pielgrzymkę po Polsce rozpoczęła od Wadowic, miejsca urodzenia papieża, któremu zawdzięcza życie. Tam 4 maja, w niedzielę, wystąpiła aż pięciokrotnie, na mszach o godz. 7.30, 9, 10.30, 12 i 13.30. Tyle samo spotkań z wiernymi miała w Rybniku i Nysie, a rekordowy był Łańcut, gdzie przemawiała do ludzi sześć razy. Półtoramiesięczną podróż po Polsce zakończyła w Warszawie. W sobotę, 14 czerwca, na Bemowie w parafii Matki Bożej Królowej Aniołów i w parafii Dobrego Pasterza na Woli, a w niedzielę w katedrze warszawsko-praskiej oraz w parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Ursusie. Bez reklamy Nie wiadomo z jakiego powodu ani na Bemowie, ani na Woli, ani na Pradze nie ma banerów albo choćby plakatów zapowiadających tak niezwykłe wydarzenie jak spotkanie z cudownie uzdrowioną Floribeth. Jedynie na tablicach z obwieszczeniami parafialnymi można dostrzec tę informację jako jedną spośród wielu, małym drukiem. Ale to jeszcze nie znaczy, że spotkanie, choć pozbawione reklamy, ma się zakończyć fiaskiem. Dobre nowiny rozchodzą się lotem błyskawicy. A bardzo pomocne są w tym katolickie media. Bemowo. Parafia obsługiwana przez księży michalitów. Spotkanie z Floribeth zaplanowano na godz. 16.30, w podziemiach kościoła. Wprawdzie dzień wolny od pracy, ale część potencjalnych widzów ugrzęzła w centrum, gdzie o godz. 15 rozpoczęła się Parada Równości i wstrzymano ruch komunikacji miejskiej. W sali widowiskowej pod kościołem nie ma tłumów. Na scenie Floribeth, jej mąż i tłumacz – o. Franciszek Filar, misjonarz werbista z Kostaryki, na widowni jakieś 260 osób. Dwie i pół godziny później spotkanie na Woli. Tu msza w intencji chorych. Spodziewam się wielu osób na wózkach inwalidzkich i o kulach, w liczącej 1,7 mln mieszkańców Warszawie są ich tysiące. Bo ludzie pragną wierzyć, że cud jest zaraźliwy. Jednak i w tym kościele nie ma tłumów. Przyszło jakieś 200 osób, zaledwie kilka o widocznym kalectwie. Ludzie nie potrzebują duchowego wsparcia? Być może niedzielna msza w katedrze warszawsko-praskiej będzie kulminacyjnym wydarzeniem w czasie pobytu Floribeth w stolicy. Suma Spotkanie z Floribeth zaplanowano po sumie, która rozpoczyna się o godz. 12.30. Katedra jest przy szpitalu, zapewne więc jeśli nie sami chorzy, to przynajmniej ich wysłannicy przyjdą na spotkanie z cudownie uzdrowioną. Tym bardziej że właśnie w tym miejscu jakieś ćwierć wieku temu, kiedy katedra była jeszcze zwyczajnym kościołem św. Floriana, miało miejsce spotkanie ze sławnym uzdrowicielem Kaszpirowskim, pseudonim „Adin, dwa, tri”. A ludzi zebrało się wówczas tylu, że ściśnięci byli jak szprotki w puszce albo nawet bardziej. Dochodzi południe. W katedrze trwa jeszcze wcześniejsza msza. Przed wejściem zaledwie kilka osób. Kobieta w sile wieku rozgląda się niespokojnie, jakby zagubiona. – Pani może na Floribeth? – pytam. Potwierdza. Jechała kawał drogi, aż spod Lasku Bielańskiego, żeby zobaczyć sławną Kostarykankę. I to drugi raz! – Wczoraj byłam na spotkaniu na Bemowie – opowiada. – To było niesamowite przeżycie, aż czułam ciarki na całym ciele. Też
Tagi:
Ewa Rogowska