Zabił 215 pacjentów i przez ponad dwa dziesięciolecia pozostawał bezkarny Jowialny, opiekuńczy, w okularach, z budzącą szacunek białą brodą. Zawsze miał czas, aby wysłuchać skarg chorych. W angielskim mieście Hyde mówiono o nim: „Nasz kochany doktor”. Ale Harold Frederic Shipman nosił w swej lekarskiej walizce narzędzie zbrodni. Ludzi, którzy mu zaufali, podstępnie zabijał zastrzykiem z diamorfiny (medyczna nazwa heroiny). Potem pocieszał rodziny swych ofiar, mówiąc: „Ona umarła, ale była to cicha, spokojna, wprost miła śmierć. Sam chciałbym tak umrzeć”. W styczniu 2000 r. Shipman, ojciec czworga dzieci, skazany został przez Sąd Koronny w Preston na dożywocie za zabójstwo 15 osób. W lipcu br. zakończyła pracę komisja dochodzeniowa kierowana przez sędzię Janet Smith, która zbadała okoliczności 888 zgonów. W 2000-stronicowym raporcie zawartym w sześciu tomach komisja przedstawiła przerażające wnioski – dr Shipman zgładził co najmniej 215 osób, w tym 171 kobiet i 44 mężczyzn. W dalszych 45 przypadkach istnieje „uzasadnione podejrzenie” zabójstwa. Najstarsza ofiara, Ann Coper, miała 93 lata, najmłodsza, Eter Lewi – 41. Sędzia Smith oświadczyła: „Każdy, kto czyta ten raport, jest zaszokowany potwornością zbrodni. Shipman nadużył zaufania swych pacjentów w sposób wprost bezprzykładny”. Nie ma wątpliwości, że „Dr Śmierć”, jak nazwały go angielskie media, jest największym seryjnym mordercą w dziejach Zjednoczonego Królestwa i jednym z najbardziej cynicznych zbrodniarzy w historii kryminalistyki. Motywy jego działania, jak przyznaje sędzia Smith, pozostają jednak ponurą zagadką. Herold Shipman konsekwentnie bowiem odmawia współpracy z policją i zapewnia, że jest niewinny. A przecież prokuratura zebrała solidne dowody w sprawie każdej z 215 zbrodni. Nie wiadomo, kiedy umysłem doktora zawładnął zbrodniczy obłęd. W wieku 17 lat Herold był świadkiem długiej agonii swej matki chorej na raka. Lekarze tłumili ból, podając nieszczęsnej kobiecie zastrzyki z morfiny. Czy dlatego młodzieńca fascynowały zastrzyki i śmierć? Herold poślubił 17-letnią Primrose, która była już w ciąży. Przed nią nie miał innych przyjaciółek. W 1974 r. rozpoczął praktykę w Todmorden na północ od Manchesteru. Tam koledzy lekarze wykryli, że fałszuje recepty, by zdobyć środki przeciwbólowe, od których najwidoczniej się uzależnił. Młody doktor został aresztowany. Zgodnie z prawem powinien zostać skreślony z listy lekarzy, ale wyraził skruchę i psychiatrzy uznali, że się poprawi. Shipman musiał poddać się terapii i wykpił się grzywną 600 funtów. „Prawdopodobnie to, co sprawiło, że w latach 70. Shipman uzależnił się od lekarstw, spowodowało, że później uzależnił się od zabijania”, przypuszcza sędzia Smith. Pierwszą zbrodnię Dr Śmierć popełnił w marcu 1975 r. Dał śmiertelny zastrzyk umierającej na raka Evie Lyons z Todmorden. Jej mężowi, Richardowi, powiedział: „Ona potrzebuje pomocy na swej drodze”. W godzinę później kobieta już nie żyła. Początkowo szalony medyk mordował przede wszystkim śmiertelnie chorych. Czy liczył, że w takich przypadkach nikt nie będzie szczegółowo badał przyczyn zgonu? A może moralne skrupuły nie były tak mocne? Potem jednak rozzuchwalony wyprawiał na tamten świat także pacjentów bez poważniejszych schorzeń, głównie starsze kobiety, wdowy niemające zbyt wielu krewnych. Niekiedy w serii morderstw następowały przerwy, np. między listopadem 1979 r. a kwietniem 1981 r. Shipman bał się wtedy zdemaskowania, uprzednio bowiem daremnie usiłował zgładzić Alice Gorton. Zaaplikował kobiecie śmiertelny zastrzyk i rzekł do jej córki: „Pani matka nie żyje. Przyczyna zgonu jest jasna. Sekcja zwłok nie będzie potrzebna”. Nagle starsza pani nieoczekiwanie odzyskała przytomność. Doktor zbladł i powstrzymał się od zabijania przez ponad rok. Kiedy znów zaczął, był ostrożny i uśmiercał najpierw nieuleczalnie chorych. „Na początku chciał wejść do płytszej wody”, wyjaśnia sędzia Smith. Shipman pracował w Hyde, najpierw w zespole lekarskim Donneybrook, potem założył przy Market Street jednoosobową prywatną klinikę. Hyde to 22-tysięczne miasto pod Manchesterem. W piętrowych domkach z czerwonej cegły mieszkają tu głównie przedstawiciele klasy pracującej, jak ujmują to angielskie media. „Tacy szarzy, przeciętni ludzie czują się bezsilni, dlatego wynieśli swego opiekuńczego doktora rodzinnego na piedestał”, przypuszcza ksiądz Denis Maher z katolickiej parafii św. Pawła. Nikt
Tagi:
Marek Karolkiewicz