Cyt, iskierka gaśnie

Cyt, iskierka gaśnie

Będzie dużo śmiechu, gdy delegacja bystrzyckich „Zapałek” stanie koło autentycznej nalepki z tamtych czasów: „Wróg cię kusi coca-colą”. Dla nich będzie to śmiech przez łzy Ci, którzy idą do pracy na siódmą, muszą minąć kolejkę pod ban­kiem, gdzie wypłaca się kuroniówkę. Nie wiadomo, jak się zachować. Czy przyspieszyć kroku w rzekomym za­aferowaniu, czy też ukłonić się (sami znajomi, Bystrzyca Kłodzka to małe miasto), zagadać. Ale każde pytanie będzie brzmiało fałszywie, bo jedy­ne, co interesuje kolejkowiczów, to – czy starczy na dziś pieniędzy, czy znów trzeba będzie jutro ustawić się w coraz dłuższej kolejce. Bo wszędzie wokół zwalniają. Chyba jeszcze najlepiej trzymają się “Zapałki”, choć i tam zostało zaled­wie kilkadziesiąt osób; kiedyś było ich 800. W południe, gdy przed bankiem ro­bi się pusto, na starówkę wychodzi miejscowa arystokracja – emeryci i renciści. Wszyscy zazdroszczą im beztroski w wyblakłych oczach. Nie ma większego znaczenia, że wypłaty z ZUS są małe: 600-800 złotych góra. – Ale regularne – dopowiada nerwowo matka z trójką małych dzieci, która przysiadła na ławce koło dziadków. Ma na sobie wyszarzałą kurtkę z amerykańskimi naszywkami i rozkloszowaną spódnicę (moda lata 60.), nie­chybnie kupione w ciucholandzie. Chętnie się wyżali przed kimś obcym: wyszła z dziećmi na rynek, bo w do­mu dostaje wprost wariacji. Zarówno ona, jak i jej mąż dawno już stracili prawo do kuroniówki. Teraz mogą li­czyć tylko na dorywczą zapomogę. – Człowiek wyszedł z biedy, to się uczył po pracy, nocami, korespon­dencyjnie nie tylko matura zaliczo­na, ale i kursy komputerowe. Na darmo. Teraz żebrze w opiece, naraża się na chamskie uwagi, że trzeba było tyle dzieci nie robić, no istny pręgierz – mówi, patrząc przed sie­bie. Idę za jej wzrokiem, bo pokazu­je na stojący pośrodku kamienny słup. Tak, nie mylę się, śmieje się szeroką, zapominając o zepsutej dwójce w uzębieniu. To, co widzę, to autentyczny średniowieczny prę­gierz, nawet coś tam na nim pisze, po łacinie. “Deus Impios Punit” – sylabizujemy – “Bóg karze bezboż­ników”. Potem w pobliskim mu­zeum dowiem się, że wykuta w pia­skowcu 3,5-metrowa kolumna roz­porządzeniem rady miejskiej z1641 roku była miejscem kary za “łazikowanie po godzinie 9 wieczorem, wycie, krzyki lub rozpustne śmie­chy”. Ale na razie siedzę na placyku ze słupem hańby w środku i średnio­wieczną wieżą warowną za plecami. Do rozmowy z młodą matką włączy­li się pozostali okupujący ławki. Po­winnam zobaczyć jeszcze inną tutej­szą osobliwość: muzeum filumenistyczne. Jest parę kroków dalej, w dawnym zborze ewangelickim. Dwaj stetryczali staruszkowie łapią za oparte o ławkę łaski. Zaprowadzą, mnie, a jakże, wyjaśnią, co trzeba, przecież przepracowali w “Zapał­kach” pół wieku.   Po pokonaniu kilku stopni kamien­nych schodków – na starówce uliczki nieustannie to wznoszą się, to opada­ją – moi przewodnicy są już tak zasa­pani, że postanawiają przysiąść na murku. Nie, to ponad ich siły. Ale, je­śli jeszcze się spotkamy, opowiedzą mi o zapałczanych nalepkach. Robili przy nich przez czterdzieści lat.   Wróg się czai Nie są znani autorzy tych propa­gandowych haseł. A i projekty gra­ficzne pozostają w przeważającej mierze anonimowe, bo też nie nobi­litują artysty. Choć w sumie bardzo wymowna jest ta obrazkowa historia powojennej Polski. Zaraz po wyzwoleniu naklejali na pudełka wypłowiałe słońce, na któ­rego orbicie tryumfował napis: Pol­ski Monopol Zapałczany. Rok zało­żenia zakładu – 1897 rok – przez nie­jakiego Joachima von Grubbego nie liczył się. “Bystrzyca II” – taką na­zwę nosiła jedna z dwóch zapałczarni – rozpoczęła produkcję już w styczniu 1945 roku. Było 130 pra­cowników, w tym jeden Niemiec, który uratował się od wysiedlenia, bo opowiedział się za Polską. Prze­ciętna produkcja dzienna – 35 skrzyń. Jeszcze przechodził front, w Bystrzycy mieszkało około tysiąca Polaków wywiezionych tu na roboty przez hitlerowców. Ale już zbliżała się fala uciekinierów i depczących, im po piętach przesiedleń­ców. W połowie kwietnia było tu 18 tysięcy ludzi, choć z Wrocławia do By­strzycy jechało się trzy dni. Pierwsze propagan­dowe hasło z tego roku na zapałkach brzmiało: “Ziemie Odzyskane to do­brobyt Polski”. Umordowani wielotygodniową jaz­dą w bydlęcych wagonach, wygnańcy zza Buga, których całym dobytkiem było kilka tłumoków, pragnęli w to wierzyć. Brzmiało tak krzepiąco.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17/2000, 2000

Kategorie: Reportaż