Czarna polewka – rozmowa z Witoldem Gintowtem-Dziwałtowskim

Czarna polewka – rozmowa z Witoldem Gintowtem-Dziwałtowskim

Boję się, że skład przyszłego klubu SLD będzie merytorycznie bardzo słaby Z Witoldem Gintowtem – Dziwałtowskim rozmawia Krzysztof Pilawski Umówił się pan ze mną na rozmowę wczesnym popołudniem, bo przed tym spotkaniem planował pan wypad na ryby. Jak się udał połów? – Niestety, miałem inne zajęcia, musiałem zrezygnować z ryb. Ale plan był. Czy to może już przygotowanie do emerytury politycznej? – Nie, nie, nie. Nawet gdybym nie był posłem, i tak mam jeszcze co nieco do zrobienia. Nie jest ze mną wcale tak źle. Spadł popyt na profesjonalistów Jednak pana najbliższa przyszłość polityczna nie rysuje się najlepiej. Odsłuchałem wywiadu, którego Polskiemu Radiu Olsztyn udzielił przewodniczący SLD w województwie warmińsko-mazurskim Władysław Mańkut. Mówił, że otrzymał pan najpierw propozycję startu do Senatu, a następnie trójkę na liście do Sejmu w okręgu elbląskim, z którego cztery razy uzyskał pan mandat poselski. Jedynką jest pan Mańkut, dwójką – w ramach parytetu – Danuta Jańczyk. Dlaczego pan odmówił? – Nie otrzymałem żadnych propozycji startu gdziekolwiek ze strony wojewódzkich władz SLD. Z gazet dowiedziałem się, że mam kandydować do Senatu, ale ani pan Mańkut, ani nikt inny z członków władz wojewódzkich partii nie proponował mi kandydowania do Sejmu czy Senatu. To ja pytałem kolegów z władz krajowych SLD, czy widzą jakiekolwiek miejsce dla mnie. I dopiero z ich strony otrzymałem propozycje. Pierwszą z nich – złożoną 28 lipca – było piąte miejsce na liście do Sejmu. Powiedziałem, że mnie to nie interesuje. Zawsze mówiłem, że w grę wchodzą pierwsze dwa miejsca. Wydaje mi się, że na nie zasłużyłem. Rozumiem parytet, ale nie mogę się zgodzić na to, aby przede mną na liście była osoba, która w ostatnich wyborach startowała z listy konkurencyjnej partii i w moim mieście jest znana jako była przewodnicząca struktur Samoobrony. Opinia o niej jest na tyle mało atrakcyjna, że ulokowanie nazwiska za nią to – przypuszczam, że nie tylko dla mnie – dyshonor. Ponadto na liście znalazło się jeszcze kilka osób z Elbląga, które nie otrzymały rekomendacji władz miejskich SLD, niektóre z nich w poprzednich wyborach kandydowały z list konkurencyjnych partii. Po odmowie kandydowania z piątego miejsca otrzymałem – w nocy – informację o wytargowaniu dla mnie propozycji kandydowania z trzeciego miejsca. Odpowiedziałem, że z tych samych powodów nie przyjmuję tej oferty. Następnego dnia – po posiedzeniu Zarządu Krajowego i przed posiedzeniem Rady Krajowej SLD, na której ustalano listy – dowiedziałem się, że mam kandydować do Senatu. I taka była propozycja zarządu przedłożona Radzie Krajowej. Znów pan odmówił. – Podejmując decyzję w mojej sprawie, w ogóle nie zapytano mnie o zdanie. Zostałem potraktowany w sposób niepoważny, urągający cywilizowanym zasadom, które powinny obowiązywać także w partiach politycznych. Zrozumiałem, o co w tym wszystkim chodzi: wciąż jestem uważany za „człowieka Olejniczaka”, który nie zasługuje na zaufanie ani na poważne traktowanie. Ponadto pan przewodniczący Mańkut miał powody, by mnie na elbląskiej liście nie umieścić. W 2007 r., startując z drugiego miejsca, uzyskałem lepszy wynik niż on z pierwszego i zdobyłem jedyny mandat poselski z naszego okręgu. Choć pana nazwisko raczej nie jest powszechnie znane, to w środowisku polityków i dziennikarzy zyskał pan opinię wybitnego fachowca. Dwa razy znalazł się pan na liście najlepszych posłów sporządzanej co roku przez tygodnik „Polityka”. Kiedy pan poczuł, że wokół pana dzieje się coś dziwnego, że traci pan grunt we własnym środowisku politycznym? – Gdy projekty ustaw z dziedzin, którymi się zajmuję, zaczęły trafiać do innych posłów klubu, a kierownictwo powołanego w 2010 r. Zespołu Samorządowego SLD powierzono innej osobie. Wyraźnie dawano mi do zrozumienia, że nie jestem osobą, z którą kierownictwo partii wiąże jakąś przyszłość. Prawdopodobnie prapoczątkiem spadku moich notowań była rywalizacja Wojciecha Olejniczaka i Grzegorza Napieralskiego o przywództwo w partii. Wówczas stałem przy Olejniczaku, uważając, że jest osobą, która może dać lepszą przyszłość Sojuszowi Lewicy Demokratycznej. Nie ma co ukrywać, że – podobnie zresztą jak Anita Błochowiak czy Wacław Martyniuk – naraziłem się jego konkurentowi. Proszę zwrócić uwagę, że wymienionych przeze mnie osób już nie ma na listach. Pani Błochowiak podobno zamierza poświęcić więcej czasu dziecku, Wacław Martyniuk zaś oświadczył, że odchodzi

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 33/2011

Kategorie: Wywiady