Najpierw córkę przygniotło drzewo, potem matkę potrącił samochód. Sprawca wypadku został uniewinniony, ofiara walczy o przetrwanie Jest pogodny i suchy dzień – 18 października 2011 r. Nic nie zapowiada nieszczęścia. A jednak tego dnia pod kołami pociągu ginie dziecko. Ruch w podwarszawskiej Kobyłce zostaje na jakiś czas wstrzymany. Potem rusza fala spóźnionych samochodów i przechodniów. O 8.40 Caryn Golińska wysiada z pociągu jadącego z Kobyłki do Zielonki i schodzi z peronu, aby przejść do przychodni, w której jest pielęgniarką. Po podniesieniu szlabanu tłum pasażerów rusza do przejścia po pasach, w kierunku miasta. Większość ludzi spieszących się do pracy przechodzi na drugą stronę ulicy za stojącym na pasach chryslerem. Caryn Golińska idzie dwa kroki za główną ławą pieszych, z dwiema lub trzema osobami. Na jezdni jest tłok. Caryn Golińska wybiera drogę przed samochodem i gdy jest metr od chodnika po drugiej stronie ulicy, z przedniego siedzenia samochodu rozlega się krzyk starszej kobiety: „Nie ruszaj!”. Za późno. Kierowca, który wyczuł moment, żeby wstrzelić się w ruch po lewej stronie jezdni i skręcić w ul. Kolejową, rusza. Pisk hamulców i Caryn Golińska upada na jezdnię uderzona resorem w lewą nogę. Kierowca pomaga wstać potrąconej i na jej prośbę zawozi ją do macierzystej przychodni w Zielonce. Lekarze stwierdzą później złamanie nasady piszczeli i kłykcia bocznego lewej nogi. Biednemu wiatr w oczy… Rok i dziesięć miesięcy po wypadku telefonuję do Caryn Golińskiej, że jestem już w drodze do Kobyłki. – Nie mogę teraz rozmawiać – mówi zdenerwowana. – Właśnie odcinają mi gaz. Jednopiętrowy domek usytuowany przy ul. Warszawskiej, ciągnącej się w stronę Wołomina, wymaga solidnego remontu. To stara, przedwojenna willa po rodzicach. 59-letnia kobieta o oryginalnym imieniu (rodzice kiedyś byli w Szwecji i to imię bardzo im się spodobało) mieszka w niej z córką. Obie zostały wyrzucone poza nawias zwykłego życia przez wypadki, którym uległy w ciągu ostatnich lat. Na sygnał dzwonka wychodzi do furtki kobieta o szlachetnych rysach i zmęczonej twarzy. Podpiera się kulami, ostrożnie przemieszczając się po pokruszonych schodach. – Sama muszę otwierać bramę, bo zamek jest popsuty – wyjaśnia z nieśmiałym uśmiechem. Wchodzimy do jasnego, skromnie urządzonego pokoju, którego nieliczne meble i ozdoby wskazują na lepsze czasy tego domu oraz zmysł artystyczny jego właścicielki. – A więc nie ma pani gazu – zagajam. Moja rozmówczyni opowiada z westchnieniem, że nie jest w stanie utrzymać się z 609 zł renty (obciążenia komornicze), którą przyznano jej po wypadku. Ma masę długów, na które złożyły się zaległe podatki, opłaty za media, poważne koszty leczenia. Pamiątki rodzinne, biżuterię i numizmaty po ojcu zaczęła wyprzedawać już w 2010 r., po wypadku córki, na którą runęło drzewo, gdy siedziała w samochodzie koło kawiarni, gdzie fetowała ślub koleżanki. Leczenie, a przede wszystkim intensywna rehabilitacja, którą prowadziła sama matka, trwały przez rok. Caryn Golińska musiała wtedy zrezygnować z dobrej pracy i wydała wszystkie oszczędności. Dziś 37-letnia Diana, niegdyś pełna planów życiowych, ma lekkie ograniczenie ruchomości ręki i rentę socjalną. – Poszłam do pracy i po dwóch tygodniach zdarzył się ten wypadek. Niestety, zatrudniono ją na umowę zlecenie i nie mogła zostać ubezpieczona. Gdyby było inaczej, dostałaby odszkodowanie za wypadek w drodze do pracy. Komornik sądowy podchodzi do jej problemów ze zrozumieniem. Po wystawieniu przez ośrodek pomocy społecznej zaświadczenia o niepełnosprawności i trudnej sytuacji finansowej stwarza możliwość spłaty długów w ratach. Jednak ile czasu to będzie możliwe? Dług ciągle utrzymuje się w granicach 20 tys. zł, bo narastają kolejne opłaty, odsetki. – Czy córka otrzymała jakieś zadośćuczynienie w związku z tym wypadkiem? – dopytuję. Okazuje się, że prawie trzyletnie targi z miejskim zakładem oczyszczania o to, czy drzewo było na tyle spróchniałe, że mogło runąć, zakończą się może w tym roku ugodą. Pogodniejszym wątkiem w życiu są artystyczne zainteresowania. Opublikowała w internecie tomik wierszy, maluje też na szkle portrety i motywy kwiatowe. To ją uspokaja i pozwala mimo wszystko żyć. Stacje męki… zdrowotnej Życie po wypadku nie jest łatwe. Cały czas utrzymuje się niedowład lewej nogi. Kończyna jest sina i bolesna. Specjaliści nazywają to ciszą neurologiczną
Tagi:
Małgorzata Czartoszewska