Oskarżony o malwersacje były szef Nissana uciekł z Japonii do Libanu… w skrzyni na sprzęt muzyczny Choć historia ta brzmi groteskowo, więcej w niej momentów wywołujących wściekłość z powodu bezradności organów ścigania niż podziwu dla kreatywności uciekiniera. Carlos Ghosn, 66-letni były już prezes zarządu konsorcjum Nissan-Renault, od ponad roku był wymieniany jako jeden z największych na świecie przestępców finansowych. W listopadzie 2018 r. został aresztowany na tokijskim lotnisku Haneda pod zarzutem defraudacji środków konsorcjum, działania na szkodę firmy i kreatywnej księgowości. Według japońskich służb skarbowych Ghosn przywłaszczył sobie 5 mln dol. ze służbowych kont, obciążając też firmę kosztami nieudanych inwestycji prywatnych. Dodatkowo miał wypłacać sobie premie, o czym nie informował pozostałych decydentów w spółce. Choć dowody jego oszustw były niezbite, on sam twierdził, że padł ofiarą przewrotu pałacowego. Biznesmen pochodzący z Francji i tam przez większość życia mieszkający (legitymuje się też paszportami brazylijskim i libańskim) argumentował, że nóż w plecy wbili mu japońscy członkowie zarządu, którzy sprzeciwiali się jego planom zacieśnienia współpracy japońskiego Nissana i francuskiego Renault. Ghosn najpierw spędził w areszcie w Tokio 108 dni, wyszedł w kwietniu po wpłaceniu prawie 9 mln dol. kaucji. Od tego czasu pozostawał pod ścisłym nadzorem policji. Były szef Nissana wielokrotnie narzekał na warunki aresztu domowego, oskarżając japoński rząd o łamanie praw człowieka i tortury psychiczne. Męki dobiegły końca w sylwestra, kiedy Carlos Ghosn nagle odnalazł się… w Bejrucie. Sam jego pobyt w stolicy Libanu nie wydaje się aż tak dziwny, skoro przedsiębiorca ma legalny libański paszport. Więcej kontrowersji wzbudza sposób, w jaki się tam dostał. Francuz na Bliski Wschód dotarł dwoma prywatnymi odrzutowcami, wynajętymi na dwa różne nazwiska amerykańskich przedsiębiorców pracujących w Japonii. Pierwszy pokonał trasę z Tokio do Stambułu, drugi ze Stambułu do Bejrutu. Już w Bejrucie Ghosn wydał oświadczenie dla prasy, w którym stwierdził, że uciekł z Japonii, bo nie chciał być poddany procesowi w „skorumpowanym wymiarze sprawiedliwości, w którym łamane są prawa człowieka, nie występuje domniemanie niewinności, a dyskryminacja odbywa się na każdym kroku”. Dodał też, że jest świadom konsekwencji ucieczki, ale podtrzymuje, że jest niewinny. Tymczasem trwają spekulacje na temat sposobu, w jaki Ghosn wydostał się z aresztu domowego. Początkowo japońskie władze zakładały, że udało mu się to dzięki pomocy kogoś z aparatu ścigania. Później jednak popularniejsza stała się inna hipoteza, w której ważną rolę odgrywa skrzynia na sprzęt muzyczny. Według najnowszych ustaleń japońskiej policji Carlos Ghosn miał zostać ukryty w kontenerze transportowym po prywatnym koncercie zorganizowanym w jego apartamencie w Tokio. Przypuszcza się, że była to najpewniej skrzynia po głośniku lub dużym instrumencie muzycznym. W niej były prezes miał zostać wyniesiony z apartamentu i przetransportowany na pokład samolotu na mniejszym lotnisku, skąd został wywieziony z kraju. Były prezes Nissana-Renault był jednym z najważniejszych więźniów japońskiego systemu penitencjarnego, trudno więc uwierzyć w tak groteskową ucieczkę. Dlatego eksperci zastanawiają się, czy droga na wolność nie została mu ułatwiona. Robert Dujarric, profesor stosunków międzynarodowych z tokijskiego kampusu Temple University, postawił nawet w wywiadzie dla Deutsche Welle tezę, że władze pozwoliły mu uciec, bo proces byłby kosztowny wizerunkowo dla japońskiej marki narodowej. Dowody przeciwko niemu mogłyby się okazać poszlakowe, a dumna z etyki pracy i siły przemysłu motoryzacyjnego Japonia w oczach świata ryzykowałaby stanie się synonimem prześladowcy europejskich przedsiębiorców. Może więc muzyczne pudło Ghosna okaże się dla japońskiego rządu sądową puszką Pandory – lepiej zbyt szeroko go nie otwierać. Fot. Kyodo/MAXPPP/Forum Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint