Umowa o akcesji Polski do UE ma wiele pułapek dla każdego, kto mało wie o prawie unijnym Jarosław Pietras, podsekretarz stanu w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej – Kilka tysięcy stron i mnóstwo bardzo skomplikowanych zapisów, które nawet prawników mogłyby podobno przyprawić o zawrót głowy. Tak wygląda traktat akcesyjny, który podpiszemy 16 kwietnia w Atenach na szczycie Unii Europejskiej. To znacząca data w historii naszych starań o Europę, ale też – jeśli kartkować te prawie 7 tys. stron traktatu akcesyjnego – moment wątpliwości, czy w podpisanych dokumentach nie ma jakichś pułapek. Czy na pewno wiemy, czego możemy się po tym dokumencie spodziewać? – W każdym tego typu traktacie mogą być jakieś pułapki. Objętość tego dokumentu przerasta w gruncie rzeczy możliwości percepcji jednego człowieka. Dlatego powiedziałbym nawet, że nie ma takiej osoby – zarówno po polskiej stronie, jak i po unijnej – która zna traktat akcesyjny na wyrywki, pamięta wszystkie niuanse i szczegóły setek tysięcy zapisów. Która jest w stu procentach świadoma wszystkich konsekwencji mogących wynikać z tego dokumentu. – Chce pan powiedzieć, że nikt tej umowy nie przeczytał w całości? – Nawet jeśli ją przeczytał, a są takie osoby, to nie jest zdolny do ogarnięcia wszystkiego, co jest w traktacie zawarte. Większość zapisów z tego dokumentu można i trzeba czytać w powiązaniu z innymi aktami prawa – polskiego i europejskiego. Obrazowo można powiedzieć, że traktat akcesyjny to część ogromnej biblioteki prawniczej, która tworzy kręgosłup funkcjonowania Polski w Unii Europejskiej. Ale można użyć też innego, bardziej współczesnego porównania. Traktat to jakby telefon komórkowy. Spec od generowania dźwięków w tym urządzeniu nie musi znać zasad przesyłania danych na odległość, a człowiek od połączeń nie musi wiedzieć, jak działa klawiatura. – Innymi słowy… – Za poszczególne części traktatu odpowiadali specjaliści w konkretnych dziedzinach. Najlepsi z możliwych. Przygotowywaliśmy ten dokument przez prawie sześć lat. Oni panowali nad szczegółami. A politycy, a także wszyscy inni ludzie mają teraz tej umowy – bądź jej potrzebnej konkretnym osobom części – skutecznie używać. Jednym z dłuższych załączników do traktatu jest np. lista leków, które będą objęte tzw. okresem przejściowym. To bardzo ważne zapisy dla producentów leków, a także instytucji dopuszczających te leki do obrotu. Ale ktoś inny nie musi nic o tym wiedzieć. I nic złego się nie stanie. – Zgoda, ale nie do końca. Bo czy nie tworzy to jednak ryzyka, że gdzieś na tych 7 tys. stron są sprzeczne zapisy? Albo wpływające pośrednio na dziedziny życia, których nie wzięto pod uwagę, konstruując różne rozdziały traktatu? – Rzeczywiście nie można wykluczyć, że być może nie wszystko zostało idealnie zharmonizowane wewnętrznie. Ale jak w każdym skomplikowanym urządzeniu i tutaj istnieje pewna doza tolerancji. Czyli śrubka może gdzieś być minimalnie niedopasowana, ale można ją wkręcić. – Czy w toku ostatnich prac nad traktatem wyłapaliście takie, nazwijmy to, niedokładności? Czy udało się je z traktatu usunąć? – Wszystko, co zostało zapisane w traktacie akcesyjnym, przeszło tzw. weryfikację prawną, czyli sprawdzanie, czy zapisy traktatowe są spójne z innymi przepisami prawa obowiązującymi w Polsce i w UE. Bywały takie sytuacje, kiedy potrzebne było precyzyjne określenie, o co dokładnie chodzi, np. w wypadku tzw. kwoty mlecznej przyznanej Polsce. Okazało się, że trzeba bardzo dokładnie ustalić, z którego roku mają pochodzić pierwsze dane do określenia, ile mleka będziemy mogli produkować na rynek Unii. – Ta sprawa wywołała w Polsce niemało szumu. – Niepotrzebnie. Nasza podejrzliwość była irracjonalna. Komisja Europejska musi po prostu planować wydatki związane z tzw. kwotą mleczną w skali całej Unii i dlatego powinna wiedzieć, jaka będzie baza do wyliczeń tej kwoty dla Polski. Innymi słowy, nikt w Brukseli nie chciał nam obniżać kwoty mlecznej wynegocjowanej na grudniowym szczycie UE w Kopenhadze, chciano natomiast zaplanować budżet, dla którego punktem odniesienia – bo tak mówią przepisy europejskie – musi być produkcja z jakiegoś konkretnego roku. – Krzyczący głośno o zdradzie politycy PSL chyba nie mieli o tym pojęcia? – Prawdopodobnie. Bo żeby rozumieć traktat, trzeba – już to mówiłem – znać prawo europejskie i polskie. Wiele punktów tej umowy stwierdza np.:
Tagi:
Mirosław Głogowski