Nie lekceważę wysiłku Olejniczaka, nie lekceważę wysiłku Borowskiego. Ale i jedno, i drugie to za mało Chodząc ulicami, odwiedzając licea i uczelnie, podsłuchując rozmowy w metrze, czytając wypowiedzi w rozmaitych periodykach, zwłaszcza tych offowych, kulturalnych – nie można nie dostrzec urody myślenia młodego pokolenia Polaków. Wyrosło pokolenie ludzi otwartych na nowe doświadczenia, ciekawych świata, wyposażonych w rozmaite umiejętności, ambitnych i naprawdę wolnych. Chcących po prostu żyć ze sobą, ze swoimi bliskimi, twórczo i godnie. Wypatrujących przyjaznego otoczenia społecznego, przestrzennego i instytucjonalnego. Świata sensownie poukładanego. Bez agresji, głupoty, niepotrzebnej dominacji kogokolwiek nad kimkolwiek. Polityka nie jest i nie będzie ich kochanką. Dobra polityka dla nich to polityka dyskretna. W stonowanym garniturze, a nie w kufajce. Myślę o młodych, wykształconych i, raczej, pracujących. Uniwersalnych, jeśli idzie o umiejętności. Coraz częściej pracujących u siebie. Myślę też o ludziach, którzy nie mogą znaleźć pracy, choć zdaje im się, pewnie po wielokroć słusznie, że potrafiliby robić lepiej to, co inni robić mogą, bo mają szczęście albo dobrą protekcję. Myślę więc o ludziach świadomych swej wartości, doświadczających przepaści między sobą, z ich jakością, a sferą publiczną, z jej jakością. *** Polska przeżywa paroksyzm zmian. Najważniejsze to zmiany kulturowe. Te wynikające z wolności, która jest czymś niezrównanie większym niż brak przymusu, i te, których źródłem jest nowa wiedza. Gdyby zapytać to nowe pokolenie – polityka hamuje nasz rozwój czy zwiększa jego energię, jest antywartością czy też wartością? – odpowiedź byłaby oczywista. To, co dobre – stało się. Dawno temu. W 1979 i ’80 r., w 1989 i ’90. Kilka rzeczy dokończono nieco później (NATO, UE). Reszta to odcinanie kuponów z tamtych zmian i… stagnacja. A także beznadziejne próby wtłaczania nowej rzeczywistości, zwłaszcza kulturowej, mentalnej w stare niedrożne koryta. Pokolenie 30-latków nie musi i nie chce wciąż oglądać się do tyłu. I radować, że kiedyś coś sensownego ze sobą zrobiliśmy. To pokolenie chce widzieć kraj sensownie poukładany. Tak aby słowa znaczyły to, co znaczą. By instytucje działały zgodnie ze swoim przeznaczeniem. Ludzie byli właściwi. Polityka ostatnich lat – ośmiu, sześciu, czterech – to dla nich polityka starej rzeczywistości. Zaściankowa. Partyjna. Krzykliwa. Obskurna. Niemądra. Nie z ich półki. Polska potrzebuje tymczasem innowacyjności, otwartości, przejrzystości, profesjonalizmu, europejskości, młodości. Oni też tego potrzebują. Pierwszym pytaniem, jakie polityk powinien sam sobie dziś postawić, to nie jest pytanie o najlepszy budżet, o nową konstytucję, o lustrację, lecz pytanie: dlaczego nie potrafimy zaproponować ludziom, szczególnie młodym, sensownego życia tu, pośród nas?! *** Dwie trzecie Sejmu rozpoczynającej się kadencji to nowi ludzie. Ciekawe, jak to będzie wyglądać. Może lepiej? Ale czy tylko wiek i rutyna posłów zabijają innowacyjność? Jakie są mechanizmy spsienia polskiej polityki? Co powoduje, że jest tak bardzo paździerzowa? Jest ona jakąś wyspą w Polsce? Wyjątkiem? Obawiam się, że nie. Na początku lat 90. organizowałem w Płocku dla najlepszych, najciekawszych licealistów rozmaite debaty, spotkania, rozmowy wokół spraw ważnych, niekoniecznie politycznych. Daniel Olbrychski recytował poezję miłosną, ks. Józef Tischner rozmawiał o odpowiedzialności, Bronisław Geremek projektował Europę. To była fantastyczna młodzież. Ciekawa siebie i świata. Pełna chęci zmiany. Studziłem ich, posyłając na spacer, pod jedno z wielkich techników, w godzinę końca zajęć. Tam był inny żywioł. Odmienny język. Kultura. Mówiłem im, swoim licealistom: nie cieszcie się za bardzo, tamci was czapkami zakryją, jak przyjdzie do układania rzeczy ważnych. Zdaje mi się, że zakryli. *** Polityka to sztuka godzenia zmiany i kontynuacji. Coś trzeba zachować, stabilizować. Coś trzeba zmieniać. We właściwym czasie, stosownych proporcjach. Od 1990 r. każda kolejna ekipa budowała swoją siłę na negacji pracy i osiągnięć poprzedniej. Z kadencji na kadencję siła negacji wzrastała. Wartość i ważność własnych pomysłów na Polskę malała. Ostatnia kampania obracała się już tylko wokół samych haseł i wizerunków liderów. Demokracja elektroniczna. Demokracja tabloidów. Demokracja sondaży. Jestem pełen obaw. A jeśli za tymi wymuskanymi wizerunkami nic specjalnie ciekawego się nie kryje? Jeśli nowe rządy szybko zaczną płynąć starym
Tagi:
Andrzej Celiński