Czas niemocy

Czas niemocy

Myśleliśmy, że Korek jest chorowity, ale od kiedy w zabałaganionej szafie znalazła się jego metryka z azylu, wiemy już, że po prostu jest bardzo stary; teraz już, zamiast szukać panaceum na jego częstomocz, po prostu ścieramy podłogę (psie pieluchy nauczył się ściągać), zamiast go ciągnąć na długie spacery, idziemy tylko na najbliższy skwerek. Kanapies rasy wielokrotnie zmieszanej ma u nas dom spokojnej starości, bidok już nie ma sił, żeby wskoczyć na łóżko, więc mu rozłożyliśmy dywaniki miękkie na podłodze. Źle nie ma, trudno to nazwać życiem pieskim – na spacery już się nie cieszy, gdyby mógł, załatwiałby sprawy definitywnie na balkonie, ale nie chcemy narażać sąsiadów z niższych pięter na nieświeży prysznic. Trzeba zatem choć wokół domu, a jako że dom w oku cyklonu, nawet tych kilkaset metrów wystarczy, żeby zaznać przygód. Ostatnio np. nieszczepy rozbiły nam za rogiem namioty na chodniku, dzień po tym, jak medycy i pielęgniarki założyli swoje Białe Miasteczko. Poczułem w tym jakiś fałszywy rym, przykrą parodię, bardzo mnie zatem ucieszył sabotaż w wykonaniu zaprzyjaźnionego stróża nieporządku, który informował przechodniów, że w tych namiotach są darmowe szczepienia bez kolejki. Chętnych nie brakowało, nieszczepy jako wyznawcy teorii spiskowych poczucia humoru nie mają, zrobiła się tęga awantura, brauniści zostali perfekcyjnie strollowani, zwinęli majdan, może zresztą nie mieli zamiaru koczować dłużej, to nie jest ich modus operandi, wolą krzyk i wiecowe tłumy niż cierpliwe okupowanie skrawka miejskiej przestrzeni. Kawałek dalej pod Sejmem strajk głodowy solidarnych z uchodźcami, gdyby kto zapomniał o hańbie pod Usnarzem tylko dlatego, że zablokowano media dekretem. Polscy żołnierze nadzorują powolną śmierć bogu ducha winnej grupy nieszczęśników, tłumacząc, że przecież „tylko wykonują rozkazy” – nie wierzyłem, że przyjdzie mi kiedyś usłyszeć to tłumaczenie poza filmem historycznym o ludobójcach. Władze tak zapamiętale walczą z kłamstwem historycznym o „polskich obozach”, że skoncentrowano niechciany element ludzki pod gołym niebem, obywa się bez baraków i komór gazowych, pod lufą polskiego karabinu ludzie umierają od nadmiaru świeżego powietrza, bo nie dość, że niejadalne, to jeszcze śmiertelnie zimne. Jeśli kto nie ma dość determinacji na głodówkę solidarnościową, niech chociaż pójdzie do kina zobaczyć „Aidę” Jasmili Žbanić (rozmowa z reżyserką na s. 50). Wstrząsający film o rzezi w Srebrenicy, do której doszło za sprawą bierności żołnierzy sił ONZ, którzy „nie mogli łamać procedur”. Serbscy watażkowie mogli, wyrżnęli z górą 8 tys. mężczyzn i chłopców pod nosem sił międzynarodowych, skierowanych do ochrony ludności cywilnej. Przez większą część tej porażającej relacji z największej zbrodni wojennej w pohitlerowskiej Europie oglądamy tłumy uchodźców, błagających o ratunek zza odrutowanego płotu. Niemoc zrodziła przemoc; Žbanić zrealizowała wstrząsające studium bezradności wobec zła – oficerowie UNPROFOR jak mantrę powtarzają rozgrzeszające łgarstwo „zrobiliśmy wszystko, co możliwe” – rewers zdania o „wykonywaniu rozkazów”. Żeby uratować ludzkie życie, czasem trzeba rozkazom się sprzeciwić, to też jest możliwe, niemożliwością zaś jest ucieczka od odpowiedzialności za cudzą śmierć, jeśli się do niej na czyjeś zlecenie przyczyniło. Wskutek blokady informacyjnej spowodowanej stanem wyjątkowym jesteśmy zdani na przekaz mediów Łukaszenki, a te nadają o przeciąganiu trupów przez granicę – na razie (stan na 20 września) Białoruś prowadzi w tym makabrycznym meczu trzy do jednego, a nasz premier Krzywousty zapewnia, że ci, którzy zmarli po naszej stronie, „zostaną potraktowani godnie”. Ziemowit Szczerek z właściwym sobie wisielczym humorem zauważa na Facebooku: „W Polsce, żeby być potraktowanym godnie, trzeba być nienarodzonym lub martwym”. Dość tego spaceru, Korek powłóczy nogami, mnie się uginają od przygnębień, omiatam wzrokiem witrynę księgarni – tam zawsze pocieszenie, nawet w książkach przygnębiających. Wśród nowości i wznowień właśnie błyszczy okładka „Ślicznotki doktora Josefa” – zapoznanego arcydzieła prozatorskiego Zyty Rudzkiej, opowiadającego o przekleństwie starości i traumach poobozowych. Nie ma co się zrażać, kto nie czytał, ten trąba; wesoło już było. w.kuczok@tygodnikprzeglad.pl Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2021, 40/2021

Kategorie: Felietony, Wojciech Kuczok