Obrońcy pokoju czy pożyteczni idioci Saddama Husajna? Rozmiary niedawnych manifestacji pokojowych zaskoczyły samych organizatorów, media i światowe rządy. Przeciwko wojnie z Irakiem demonstrowali duchowni i związkowcy, ekologowie i przeciwnicy globalizacji z organizacji Attac, aktywiści różnych odłamów lewicy i obrońcy praw Palestyńczyków, lecz przede wszystkim zwykli obywatele, których trwoży perspektywa przelewu krwi, śmierci niewinnych ludzi i powszechnego chaosu na Bliskim Wschodzie. W Rzymie, w Berlinie i w Nowym Jorku zakonnicy zgodnie maszerowali obok lesbijek, którym trockiści rozdawali ulotki demaskujące imperialistyczne plany USA i wzywające do podjęcia walki o wyzwolenie klasy robotniczej. Transparenty głosiły: „Precz z Saddamem, Bushem i Berlusconim” czy „Nie damy krwi za ropę. Benzynę kupimy na stacji benzynowej”. Uczniowie szkół katolickich przypominali: „Papież mówi: Nie”. Wszędzie zwracała jednak uwagę masowa obecność starszych pań z prowincji czy rodzin z dziećmi, nobliwych drobnomieszczan, dotychczas trzymających się z dala od polityki. Ta nagła erupcja społecznej aktywności zdumiała niemal zawodowych weteranów ruchu pacyfistycznego, z których wielu brało udział jeszcze w antynatowskich marszach pokojowych lat 80. Wznoszono wtedy gromkie okrzyki przeciwko rozmieszczeniu w Europie amerykańskich pershingów, przy czym szczególną popularnością cieszyło się hasło: „Better Red than Dead” („Lepiej być czerwonym niż martwym”). 10 czerwca 1982 r. podczas szczytu NATO w Bonn 350 tys. ludzi manifestowało „na rzecz pokoju i rozbrojenia”. Była to największa pacyfistyczna demonstracja w dziejach Republiki Federalnej Niemiec. Liczniejsze tłumy zgromadziły się w Berlinie dopiero 21 lat później, by powiedzieć „Nie” wojnie z Irakiem. Dziś niektórzy, jak Wolf Biermann, niemiecki pieśniarz prześladowany w NRD, twierdzą, że pacyfiści z lat 80., domagający się rozwiązania NATO i usunięcia amerykańskich rakiet z Europy, nie mieli racji – to przecież forsowne zbrojenia rozpoczęte przez administrację Ronalda Reagana doprowadziły Związek Radziecki do ruiny, co skończyło się rozpadem całego systemu. Organizatorzy dawnych marszów odpowiadają, że być może pomogły one politykom uzmysłowić sobie skalę zagrożenia – w każdym razie nie doszło do wymiany atomowych ciosów, co przecież jest najważniejsze. Po rozpadzie bloku wschodniego ruch pacyfistyczny niemal przestał istnieć. Na tradycyjne marsze wielkanocne w Niemczech, które uprzednio ściągały setki tysięcy ludzi, przychodziły garstki najbardziej zdeterminowanych aktywistów. W różnych krajach próbowano organizować protesty przeciwko wojnie w Kosowie w 1999 r. czy w 2001 r. przeciwko amerykańskiej kampanii w Afganistanie, ale nie przybrały one wielkich rozmiarów. Społeczeństwa Stanów Zjednoczonych i Europy solidaryzowały się raczej z Albańczykami z Kosowa, represjonowanymi przez serbski aparat ucisku, nikt też nie odczuwał sympatii do wspomagającego terrorystów Osamy bin Ladena reżimu talibów. Kiedy jednak Stany Zjednoczone zaczęły przygotowywać się do wojny z Irakiem, ruch pacyfistyczny odrodził się ze zdumiewającą siłą. Wiece i pochody w Barcelonie, Londynie i Berlinie przyćmiły nawet dawne protesty przeciw wojnie w Wietnamie. Kościoły, a także różne organizacje polityczne i społeczne zachęcały obywateli, aby wyszli na ulice i zmusili polityków do opamiętania. Ludzie jednak i bez tych wezwań instynktownie wyczuli, że rozprawy z Irakiem nie można uznać za kolejny etap „wojny z terroryzmem”, że tym razem racje prezydenta Busha nie są mocne. Owszem, Saddam Husajn przeraża swymi zbrodniami, z pewnością ukrył pewną ilość broni biologicznej i chemicznej, ale tak naprawdę zagrożenie dla społeczności międzynarodowej ze strony Iraku jest niewielkie. W imię czego więc wzniecać pożogę, w wyniku której w następstwie walk, chorób i głodu mogą zginąć tysiące ludzi? Pojawiły się podejrzenia, że prawdziwym motywem Waszyngtonu jest zdobycie kontroli nad irackimi zasobami ropy i kontrola polityczna nad Bliskim Wschodem. Prezydent Bush i jego dygnitarze są często oskarżani przez pacyfistów o głoszenie propagandowych kłamstw: „1939: Radiostacja Gliwice – Polska atakuje Niemcy, 2003: Irak atakuje USA”, głosiły transparenty w Berlinie. Wojna z Irakiem wydała się wielu obywatelom wojną niesprawiedliwą, przejawem amerykańskiego hegemonizmu i arogancji. To wszystko sprawiło, że pacyfiści wystąpili tak potężnie i licznie. Po ogromnych manifestacjach z 15 lutego media głównego nurtu nie mogły już dłużej ignorować tego fenomenu. Pojawiły się jednak komentarze, np. w londyńskim „Timesie”, że być może pełni idealizmu obrońcy pokoju w rzeczywistości
Tagi:
Marek Karolkiewicz