Daleko od kraju i trochę obok politycznej bieżączki brniemy w problemy, które na długo zaciążą na wizerunku Polski w świecie. Po dziewięciu latach wojny w Afganistanie okazało się, że podręcznikowe reguły zawsze wygrywają z chciejstwem i złudzeniami. Nawet najważniejszych generałów i polityków. Afganistan jest kolejnym dowodem, że problemów politycznych z zasady nie da się rozwiązać przy udziale wojska. Supernowoczesna broń i świetnie wyszkoleni żołnierze amerykańscy i ich sojusznicy nie wystarczają, gdy stają naprzeciwko słabo uzbrojonych partyzantów. Powodem, dla którego żołnierze z wielu krajów pojawili się w Afganistanie, była wojna z terroryzmem po zamachach z 11 września 2001 r. Cel, z którym trudno było wówczas polemizować, realizowano, pchając do walki coraz więcej nowoczesnego sprzętu i urządzeń najnowszej generacji służących do zabijania. Wojskowi stratedzy mogli to wszystko sprawdzić tam w walce. Afganistan stał się gigantycznym poligonem. Machina zbrojeniowa pracowała pełną parą. I za ogromne pieniądze. Z jakim skutkiem? Efekty tej wojny są przerażające. Tylko w 2010 r. zginęło w niej 700 żołnierzy koalicji. Od początku wojny w metalowych trumnach wróciło do kraju 22 polskich żołnierzy. A ilu zostało rannych? Ponad stu tylko w ciągu ostatniego półrocza? A może więcej, bo są zarzuty wobec MON o ukrywanie informacji. Życie i zdrowie żołnierzy jest oczywiście najważniejsze, ale podatników muszą też interesować wydatki na tę wojnę. A jest nad czym myśleć, bo tylko w 2010 r. poszło na nią ponad 1 mld 300 mln zł. To, jak na mission impossible, gigantyczne środki. Możemy oczywiście nazywać udział polskiego wojska misją stabilizacyjną czy nawet pokojową, ale z każdą cywilną ofiarą wśród Pasztunów, Uzbeków, Tadżyków i Hazarów jesteśmy bardziej okupantami niż wyzwolicielami. Mieszkańcy Afganistanu ponoszą ciężkie ofiary, a w kraju szaleje korupcja. Przekręty na dostawach broni i żywności, na budowach dróg i domów sprawiają, że bogacą się wysocy, często spokrewnieni z rządzącymi, urzędnicy afgańscy. I amerykańscy. Broń ginie z transportów i odnajduje się na czarnym rynku. Talibowie mają więc z czego strzelać do wojsk koalicji. Większość pomocy zagranicznej jest rozkradana. Łapówki trafiają do rajów podatkowych. Prokuratorzy prowadzą śledztwa, które jakoś nie obejmują tych najważniejszych przestępców. Kwitnie przemoc, a prawdziwą władzą są lokalni watażkowie i handlarze narkotyków. Każda wojna demoralizuje. Trudno, by było inaczej z tą, która toczy się na styku tak odmiennych światów, religii i kultur. Nie dziwi więc, że prawie 80% społeczeństwa jest przeciwko dalszemu udziałowi Polaków w tej wojnie. Im dłużej tam będziemy, tym więcej stracimy. Tej wojny, z nami czy bez nas, Amerykanie nie wygrają. Afganistan potrzebuje porozumienia politycznego. I gigantycznych środków na odbudowę tego i tak przerażająco biednego kraju. Nie ma co kluczyć i kombinować. Trzeba wracać. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Jerzy Domański