Choć wydaje się, że w szkole wszystko zależy od nauczyciela, podręczniki dają wiarygodny obraz oświaty Projekt wprowadzenia do szkół przedmiotu „wychowanie patriotyczne” nie wziął się znikąd. Dopełnia przeobrażenia, które trwają od kilkunastu lat. W tym czasie polska szkoła publiczna zmieniła się na tyle, że dzisiejsze propozycje ministra edukacji narodowej Romana Giertycha są tylko postawieniem kropki nad i. Co się właściwie stało? Od chwili wprowadzenia do szkół lekcji religii, a więc od samego początku transformacji, systematycznie, choć małymi krokami, narodowo-katolicki sposób myślenia przenikał do programów nauczania, zamieniając się z czasem w coś na kształt obowiązującej ideologii. Roman Giertych ze swoimi propozycjami lekcji patriotyzmu, i to w połączeniu z historią, spotkał się z oporem. Ci, którzy protestują, nie biorą jednak pod uwagę faktu, że polską edukację już zdominował narodowy punkt widzenia. Zapytajmy więc, jakim oczekiwaniom odpowiada model szkoły publicznej, którego dopracowaliśmy się do tej pory? Jakie skutki wychowawcze wywoduje? Czy pomaga, czy może szkodzi demokracji? Słowem, czy szkoła publiczna kształtuje takich obywateli Rzeczypospolitej, którzy sprostają wyzwaniom nowoczesnego, demokratycznego społeczeństwa na początku XXI w.? O stanie polskiej szkoły świadczą podręczniki. Choć często słyszy się, że wszystko zależy od nauczyciela, dają one wiarygodny obraz oświaty. Jest ich dużo, ponieważ Ministerstwo Edukacji dopuszcza wiele konkurencyjnych książek do tego samego przedmiotu i pozostawia wybór nauczycielowi. Napisali je w przeważającej większości nauczyciele albo przynajmniej ludzie związani ze szkołą i cieszący się w środowisku autorytetem. Stowarzyszenie Otwarta Rzeczpospolita poddało analizie wszystkie dostępne na rynku podręczniki gimnazjalne do wiedzy o społeczeństwie, historii i języka polskiego. Badania te pokazują, jak kształci się przyszłych obywateli, a zwłaszcza jaki obraz społeczeństwa, historii i kultury przekazuje uczniom szkoła publiczna. Nie warto w tym miejscu rozwodzić się nad tym, które podręczniki są lepsze, a które gorsze, trzeba raczej zastanowić się ogólnie nad polskim modelem edukacji. Naród i obywatele W podręczniku Marii Gensler i Ewy Marciniak „Wiedza o społeczeństwie. Wychowanie obywatelskie” (Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne) na stronie 15. postawiono uczniom pytanie: „Czy w Twojej klasie są przedstawiciele mniejszości narodowych? Jeśli tak, napisz, ilu ich jest i skąd przybyli do Polski”. Przedstawiciel mniejszości niemieckiej na Opolszczyźnie bardzo się zdziwi, że ktoś go pyta, skąd przybył do Polski. To raczej Polska przyszła do niego. Jego rodzina mieszka przecież w tej samej okolicy nieporównanie dłużej niż rodziny repatriantów z roku 1945 lub 1946. Co za pytanie! – zirytuje się – przecież jedna piąta terytorium dzisiejszej Polski nie należała do państwa polskiego przez ponad pół tysiąclecia przed zakończeniem II wojny światowej. Równie zaskoczony będzie prawosławny Białorusin z Białostockiego. On jest przecież „tutejszy”, znikąd nie przybywał, a jeżeli już, to nie później niż jego katoliccy współobywatele. A polscy Romowie, a dzieci polskich Żydów ocalałych z Holokaustu, a polscy Ukraińcy i Litwini? Podobne fragmenty, a jest ich wiele, tworzą powtarzający się wzór, kształtują obraz świata społecznego, który zaważy kiedyś na myśleniu i działaniach wychowanków polskiej szkoły. Co wynika zatem z owego, niewinnego zdawałoby się, pytania? Przede wszystkim społeczeństwo dzieli się na „nas” i jakieś mniejszości. Podział wynika rzekomo z tego, że „nasi” przodkowie siedzą tu dłużej, a „ich” przodkowie skądś „do nas” przybyli. Taki obraz jest całkowicie fałszywy, szczególnie w Europie Środkowo-Wschodniej, gdzie różne ludy mieszkają obok siebie od wieków. Wszystkie zasiedziałe mniejszości żyją w Polsce na tyle długo, że daty ich pojawienia się na terenach dzisiejszego państwa polskiego nie mają już żadnego znaczenia. Prawdę mówiąc, wystarczy jedno pokolenie, żeby się zadomowić na dobre. Wspomniane pytanie jest jednak charakterystyczne. Mówi się w nim o mniejszościach tak, jakby to byli imigranci, którym milcząco odmawia się pełni praw. Uczeń nie spostrzeże się, że chodzi o obywateli jego kraju. Wedle konstytucji ich prawa są takie same jak wszystkich innych i nie ma żadnego powodu, żeby szkoła publiczna sugerowała, że są w czymś gorsi. Podręczniki, koncentrujące się na zagadnieniach narodu, nie poruszają zresztą kwestii imigracji, co dobitnie świadczy o ich anachronizmie. Marginalnie pojawia się w nich kwestia emigracji… polskiej, czemu zawsze towarzyszą podniosły ton i zadęcie. Niejeden autor