Kiedy Tatry zamknięto dla turystów, w góry ruszyli zakopiańczycy Posterunki policyjne na drogach prowadzących w Tatry zniknęły, można już chodzić w góry, hotele zostały otwarte, przewodnicy mogą pracować, choć nie wiadomo, z iloma osobami. Tak obecnie wygląda życie pod Giewontem w czasie epidemii. • Kolejka do kolejki na Kasprowy ustawiała się codziennie i w godzinach południowych sięgała do drugiej latarni na drodze do Kuźnic. Wagonik zabierał ok. 60 osób, bo w zimie taka liczba jest dopuszczona. Któregoś dnia w tłumie wypełniającym ciasne, wiszące na linie pudełko ktoś kichnął, ktoś inny doznał ataku paniki i urządził awanturę. Obsługujący ruch turystyczny zakopiańczycy nie mieli jednak czasu na analizowanie wiadomości o rozprzestrzeniającym się wirusie. Pytania niektórych gości o zabiegi typu dezynfekcja klamek najczęściej traktowane były jako kolejna uciążliwość związana ze zbytnim natłokiem ludzi. W górach sami znajomi Inaczej sprawy miały się w biurach Tatrzańskiego Parku Narodowego. Tam już dużo wcześniej przychodziły alarmujące mejle o rozprzestrzeniającej się zarazie, a pracownik, który przyjechał z narciarskiego wypadu do Włoch, natychmiast został wysłany na przymusowy urlop. W czwartek, 12 marca, dyrektor parku zdecydował o zamknięciu Tatr dla ludzi spoza rejonu. Wyprzedził tym decyzje rządowe oraz Słowaków z parku narodowego po południowej stronie gór. Tym sposobem zakończył się rekordowy pod względem liczby turystów sezon zimowy pod Giewontem. Przewodnicy zbaranieli – na weekend 14-15 marca wszyscy mieli zapisanych klientów, wszyscy też od kilku tygodni musieli odmawiać spragnionym gór turystom lub łączyć ich w większe grupki. W wypożyczalniach brakowało sprzętu, trzeba było go załatwiać, korzystając z kontaktów rodzinnych lub przyjacielskich. Niektórzy, wychodząc z założenia, że dobrobyt potrwa dłużej, tworzyli własne magazyny ekwipunku potrzebnego klientom do zimowej turystyki. Teraz jeden dekret uniemożliwił pracę. Nagle bezprzedmiotowe stały się starania o wjazdówkę do Morskiego Oka. Wjazdówka to przywilej, którym cieszy się przewodnicka elita, fizycznie jest to karta magnetyczna otwierająca szlaban. Można wtedy podjechać samochodem na polanę Włosienicę, czyli skrócić podejście o niemal 7 km. Kart jest kilka i są wydawane przez TPN, natomiast zasady ich używania określają przepisy parku i umowy honorowe między przewodnikami, których jest dużo więcej niż wjazdówek. Pytanie, czy można podwozić klientów chcących zdobyć Mnicha lub Mięguszowiecki, zastąpiło inne: czy można korzystać z wjazdówki do własnej rekreacji? Tatry wypełniły się zakopiańczykami. – W górach sami znajomi, nareszcie można spotkać ludzi, których nie widziałam od lat – uśmiechała się turystka na nartach turowych. Natomiast siedzący na ganku schroniska w Dolinie Kondratowej pracownik jednego z większych zakopiańskich hoteli w niedzielę 15 marca mówił: – Ludzie masowo odwołują rezerwacje, na dniach zamykamy, bo nie opłaca się dla kilku gości trzymać otwartego obiektu z całą załogą, już ponosimy straty. I rzeczywiście zamknęli pod hasłem odpowiedzialności w obliczu pandemii. Chodźmy po górach, ale się nie chwalmy Chodzące po górach Zakopane podzieliło się na trzy obozy. Pierwsi bardzo bali się koronawirusa i mówili: nie chodźmy już w te góry. Drudzy twierdzili, że wirus nie jest groźny, a nawet jeśli jest groźny, to nie w górach. Obóz trzeci łączył ludzi niezależnie od strachu lub braku strachu przed niewidzialnym niebezpieczeństwem; jego przedstawiciele prowadzili kampanię, którą można streścić słowami: chodźmy po górach, ale nie chwalmy się tym w mediach społecznościowych. Czyli nie publikujmy zdjęć ośnieżonych, lśniących w słońcu szczytów Tatr, bo wywoła to zawiść w części społeczeństwa. – Potem ludzie będą pisać listy do dyrekcji parku i nam też zakażą wycieczek – argumentował jeden z przewodników. 16 marca TOPR poprosiło turystów, by niezależnie od tego, skąd pochodzą, nie wyruszali w Tatry ze względu na zagrożenie epidemiologiczne: „Zespół ratowników, pilotów i mechaników śmigłowca jest tak mały, że w krótkim czasie nawet podejrzenie zachorowania w naszym gronie może spowodować drastyczne ograniczenie możliwości działania”. Tego samego dnia na Rysach doszło do poważnego wypadku, na twardym śniegu poślizgnął się 52-letni mężczyzna. „Turysta może mówić o ogromnym szczęściu – mimo kilkusetmetrowego zsuwania się śnieżno-skalnym terenem nie uderzył w wystające głazy”, napisał w kronice