W Afryce zwiększa się produkcja ziaren kakaowca – za cenę nielegalnego karczowania lasów Na tym rynku są tylko dwaj potentaci. Ghana i Wybrzeże Kości Słoniowej łącznie dostarczają ponad połowę wszystkich ziaren kakaowca, które trafiają potem do globalnego łańcucha dostaw i kończą na stołach całego świata jako czekolada w najróżniejszych postaciach. Wybrzeże Kości Słoniowej produkuje rocznie ponad 2 mln ton ziaren, Ghana – ponad 800 tys. Trzecia w rankingu Indonezja w najlepszych latach przekraczała pół miliona ton, czyli nieco ponad jedną szóstą tego, co rocznie wypływa w świat znad Zatoki Gwinejskiej. Inne kraje – latynoskie, mezoamerykańskie czy państwa afrykańskiego interioru – właściwie w tym wyścigu się nie liczą. Co więcej, sektor ten nie do końca poddaje się prawom typowego handlu pomiędzy globalnym Południem a bogatą Północą. Rynek produkcji ziaren kakaowca jest wręcz karkołomnie rozdrobiony – zamiast wielkich plantacji należących do lokalnych magnatów, starych rodzin posiadaczy ziemskich czy krajowych przedstawicielstw zagranicznych korporacji, jak przy produkcji kawy czy hodowli bydła i owiec w Ameryce Łacińskiej, funkcjonują na nim głównie właściciele małych gospodarstw, przekazujący zbiory przez bardzo rozbudowaną sieć pośredników, spośród których każdy oczywiście pobiera opłaty za swoje usługi. W rezultacie, jak na początku czerwca wyliczył tygodnik „The Economist”, sami rolnicy mogą liczyć na mniej więcej 5% zysków ze sprzedaży swoich ziaren. Mało, biorąc pod uwagę fakt, że światowy rynek kakao i czekolady wart jest, według informacji portalu Bloomberg, ponad 47 mld dol., z perspektywą wzrostu do 68 mld już na koniec bieżącej dekady. Monokultura O tym, że produkcja ziaren kakaowca jest ślepym zaułkiem dla gospodarek krajów Zatoki Gwinejskiej, napisano już wiele artykułów i książek. W przypadku Ghany odpowiada ona za 15% PKB i aż za trzy czwarte wkładu całego rolnictwa w produkt krajowy. Jeśli chodzi o Wybrzeże Kości Słoniowej, statystyki wyglądają nieco lepiej, to 7,5% całego PKB i 50% wpływów z rolnictwa, według danych portalu Statista i Banku Światowego. Statystyki te są jednak w obu państwach zatrważające, bo pokazują, że załamanie na światowych rynkach spożywczych może wywołać tragiczne reperkusje – ucierpią gospodarki krajów, w których łącznie żyje ponad 60 mln osób. Ci, którzy pracują na plantacjach kakaowca, często nie mają wyboru, bo inne źródła zarobku są dla nich niedostępne. Wywołane katastrofą klimatyczną pustynnienie utrudnia np. hodowlę bydła, bo terenów nadających się na pastwiska jest coraz mniej, pozostaje więc ucieczka do opartej na usługach (słabo płatnych) gospodarki miejskiej albo śmiertelnie niebezpieczna próba przedostania się do Europy. W przypadku większości iworyjskich farmerów trudno w ogóle zresztą mówić o zarobku, bo według wyliczeń Banku Światowego aż 54% żyje na co dzień poniżej granicy ubóstwa, co oznacza, że dziennie do wydania ma 2,15 dol. Znajduje to zresztą odzwierciedlenie w danych globalnych, bo Wybrzeże Kości Słoniowej odpowiada za ponad jedną trzecią światowej produkcji ziaren kakaowca, ale trafia tam jedynie 5-7% zysków całego sektora. Z monokulturami eksportowymi, takimi jak kakaowiec, jest spory problem. Z jednej strony od zysków z jego sprzedaży zależy spora część gospodarki i przychodów do budżetu, z drugiej – przychody te nie są wcale znaczące. Ale ponieważ istnieją i są w miarę pewne, mało jest w regionie inwestycji prowadzących do dywersyfikacji przychodów i rozwoju innych sektorów, wskutek czego na plantacjach wciąż pracuje sporo ludzi i ich liczba z każdym rokiem rośnie. A to z kolei ma bezpośrednie przełożenie na inne zjawisko, coraz bardziej widoczne i szkodliwe dla środowiska: karczowanie lasów pod nowe tereny uprawne. Jako pierwszy na temat znacznych rozbieżności pomiędzy dotychczasowymi danymi o wielkości plantacji a ich realnymi rozmiarami napisał „The Economist”. Powołując się na badania, które przeprowadził Nikolai Kalischek z politechniki ETH w Zurychu, tygodnik poinformował, że o ile w wypadku Wybrzeża Kości Słoniowej szacunki ONZ i informacje przekazywane przez tamtejszy rząd mniej więcej pokrywały się z prawdziwą skalą upraw, o tyle w Ghanie plantacje zajmują aż 70% więcej terenu, niż wynikałoby z oficjalnych dokumentów. Kalischek i jego zespół zbadali to, porównując lokalne mapy z publicznie dostępnymi