Wybory pokazały, że Czechy są podzielone na „kawiarnię” liberałów w Pradze czy Brnie i na „hospodę”, gdzie niechętnie patrzy się na nowinki Korespondencja z Pragi Wszystko wskazuje, że to 61-letni gen. Petr Pavel startujący jako kandydat obywatelski jest faworytem w drugiej turze wyborów prezydenckich, która odbędzie się 27 i 28 stycznia (piątek i sobota). Profesorka Danuše Nerudová to największa przegrana pierwszej tury. Jeszcze na początku grudnia Nerudová górowała w sondażach, ale na ostatniej prostej straciła ponad połowę swoich wyborców. Być może nie potrafiła w przekonujący sposób wybronić się z afery dotyczącej uproszczonej ścieżki uzyskiwania doktoratów na płatnych studiach doktoranckich dla obcokrajowców na Uniwersytecie Mendla w Brnie, gdzie była rektorką. Czeskie prawo zabrania publikowania wyników sondaży na trzy dni przed rozpoczęciem wyborów prezydenckich, co nie znaczy, że kandydaci ich nie robią. Nerudová wiedziała, że nie ma szans, kiedy jeszcze w piątek podczas głosowania mówiła, że sukcesem byłoby dla niej zdobycie poparcia ponad 20%. Nic więc dziwnego, że w sobotę w jej sztabie wyborczym, w praskiej hali wystawowej Mánes nad samą Wełtawą, nieopodal popularnego Tańczącego domu, panowała raczej grobowa atmosfera. Młodzi wolontariusze, których ujęła 44-latka – najmłodsza spośród ósemki kandydatów – pozycjonująca się jako progresywna twarz zmiany, próbowali jeszcze robić dobrą minę do złej gry. Z dumą nosili przypinki z hasłem „Danu She!”, co miało zwracać uwagę, że Nerudová jest jedyną kobietą w wyścigu o prezydenturę. Jednak to, że w sztabie zebrał się raczej drugi garnitur dziennikarzy, zapowiadało, że Nerudová nie ma szans na zwycięstwo. Po godz. 18, czyli cztery godziny po zamknięciu lokali wyborczych, podano pełne wyniki pierwszej tury głosowania, kiedy policzono już wszystkie głosy. Tym samym niepotrzebne były żadne badania exit poll. Impreza u Nerudovej szybko zamieniła się w stypę, do którego to porównania może skłaniać przypomnienie, że dosłownie kilka kroków obok hali wystawowej, w pałacu Žofín, Czesi żegnali niedawno swojego idola Karela Gotta. W pierwszej turze do urn poszło 68,24% uprawnionych do głosowania. To więcej niż przed pięcioma laty, kiedy w pierwszej turze głosowało 61,92%. W drugiej turze spotkają się wojskowy Petr Pavel (35,40%) oraz były premier i lider największej obecnie partii opozycyjnej ANO Andrej Babiš (34,99%). Dzieli ich mniej niż 23 tys. głosów. Trzecie miejsce zajęła Danuše Nerudová (13,92%). Dalej znaleźli się walczący już o prezydenturę w 2018 r. konserwatywny senator Pavel Fischer (6,75%) i były opozycjonista Jaroslav Bašta (4,45%), kandydat ksenofobicznej partii Wolność i Demokracja Bezpośrednia (SPD) pół Japończyka, pół Czecha Tomia Okamury. Startującego także w wyborach prezydenckich w 2018 r. senatora i lekarza Marka Hilšera poparło 2,56% wyborców. W tej kampanii Hilšer zapewne zostanie zapamiętany jako kandydat, który w rozmowie z popularnym młodym youtuberem Janem Špačkiem przekonywał, że „każdy facet czasem ogląda porno”. Poza tym podczas debaty prezydenckiej opuścił studio telewizyjne, protestując przeciw temu, że stacja uniemożliwiła piątce kandydatów rozmowy z trójką liderów sondażu, czyli Pavlem, Babišem i Nerudovą. Były dziennikarz sportowy i właściciel firmy IT Karel Diviš zdobył 1,35% poparcia, a lekarz i były rektor Uniwersytetu Karola w Pradze Tomáš Zima – 0,55%. Kilka dni przed wyborami z rywalizacji wycofał się działacz związkowy Josef Středula, który poprosił wyborców o poparcie Nerudovej. To nie mogło zmienić wyników, bo według sondaży Středula miał poparcie w granicach 1,5%. Po rezygnacji Středuli w wyścigu o Zamek (Hrad), czyli czeski odpowiednik naszego Pałacu Prezydenckiego, nie został już żaden kandydat kojarzony jako lewicowy. Trudno bowiem uznać za taką kandydatkę Danuše Nerudovą, która starała się łączyć w swoim wizerunku elementy progresywne (podnosiła problem rozwarstwienia społecznego) z centroprawicowymi, deklarując, że nie jest feministką i sprzeciwia się wprowadzeniu parytetu płci do czeskiej polityki i biznesu. Trudno też uznać za lewicowego byłego premiera populistę Andreja Babiša – miliardera, jednego z najbogatszych ludzi w Czechach, dziś w opozycji, krytykującego rząd m.in. za politykę socjalną. Czesi wybierali zatem spośród polityków konserwatywnych i centrowych, choć trzeba przyznać, że u naszych sąsiadów konserwatyzm ma zupełnie inną twarz niż