Nawet Solidarność w MSZ krytykuje rządową nowelizację Ustawy o służbie zagranicznej. Już o niej pisaliśmy, oficjalnie jest przedstawiana jako desowietyzacja ministerstwa, sposób na wyrzucenie z niego byłych współpracowników SB. W praktyce chodzi o coś innego – o wyczyszczenie resortu z „zaciągu Geremka”, z tych dyplomatów, którzy przyszli w latach 90. bądź późniejszych i kojarzeni są z byłym ministrem. Lub inaczej – nie są kojarzeni z PiS. Zamiar jest więc prosty – chodzi o to, żeby zmienić kadrowo polską dyplomację. W ciągu sześciu miesięcy ma zostać dokonana weryfikacja wszystkich urzędników pracujących w MSZ, czyli 3664 osób. Czy to się uda? Na razie nie widać siły, która tę operację mogłaby zatrzymać. Mimo że, jak pisze Solidarność w MSZ do premier Szydło, nowa ustawa „zburzy kompetencyjną hierarchię służby zagranicznej, obniży jej jakość i otworzy drogę do kierowniczych stanowisk w służbie zagranicznej osobom bez należytego przygotowania, co będzie dysfunkcjonalnie oddziaływać na sposób zarządzania służbą zagraniczną (…). Bezprecedensowe obniżanie wymagań w odniesieniu do kwalifikacji kadry kierowniczej będzie miało także demoralizujący wpływ na młodych stażem pracowników służby zagranicznej, którzy otrzymają przesłanie, że nie kwalifikacje, rzetelna praca i doświadczenia są podstawą awansu zawodowego”. Tyle Solidarność, a teraz parę zdań o osobie, która tę czystkę będzie przeprowadzać, czyli dyrektorze generalnym Andrzeju Jasionowskim. Jasionowski to rocznik 1964. Karierę zaczynał w Łodzi jako działacz jeszcze podziemnego NSZ. Potem przeniósł się do Warszawy, gdzie szefował klubom studenckim, a później trafił do UOP (w sumie klasyczna droga kariery działacza młodzieżowego tamtych lat). Z UOP przerzucono go do MSZ. I tu też według schematu. Pracował w ambasadzie w Lagosie, potem był konsulem w Ałma Acie. Jeszcze później w Szwecji i Finlandii. W roku 2006 został dyrektorem Departamentu Konsularnego i Polonii. Czyli był wszędzie i nigdzie, za to miał opinię ulubieńca minister Fotygi i kolegi Mariusza Kamińskiego. PO wynagrodziła go szczodrze, wysyłając na ambasadora do Serbii. Kiedy w Sejmie pytano go, dlaczego nagle zainteresował się Bałkanami, tłumaczył tak: „Trudno mi odpowiedzieć na pytanie o moją znajomość Bałkanów. Każdy może powiedzieć, że zna ten region bardzo dobrze lub nie najlepiej. Bywałem tam nie tylko turystycznie, ale np. w okresie wyborów w Kosowie podczas misji OBWE. Nie ukrywam, że z kilku propozycji, które otrzymałem, Serbia wydawała mi się najlepszą dla mnie propozycją, jeśli chodzi o mój rozwój zawodowy i spełnienie swoich osobistych oczekiwań”. W Polsce Ludowej zasłużonych towarzyszy wysyłano do krajów socjalistycznych, do NRD, Czechosłowacji albo Mongolii. Jasionowskiego posłano do Serbii. Jakoś to przeżył. A teraz jest w Warszawie i będzie robił to, co on i jego kumple lubią najbardziej – grzebał w teczkach personalnych i weryfikował. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint