Człowiek z pogranicza

Człowiek z pogranicza

Zainteresował mnie socjologiczny fenomen pionierów z lat 1945-1948, czyli tych, którzy pozostali po wojnie w byłych Prusach Wschodnich, i tych, którzy przybyli tu z różnych stron Polski Dr Feliks Walichnowski, pionier, redaktor, socjolog – Jest pan częścią historii tzw. ziem odzyskanych, a jednocześnie od lat te dzieje uwiecznia w różnych publikacjach. Ostatnio wydał pan książkę „Pogranicze Mazurskie”, zbiór wspomnień o ludziach i zdarzeniach związanych z tym regionem Polski. Jaka była tego motywacja? – Literacko rzecz ujmując, zająłem się tym pod wpływem słów Bertolta Brechta: „Człowieku, wstań. Już wiosna znów / Topnieje śnieg, kto padł, to padł / Lecz kto łeb unieść mógł / Ten znowu wybiera się w świat…”. Motywacją był też fragment wiersza Igora Sikiryckiego: „Tam, gdzie mazurskiej sosny cień w głębi jeziora tonie / znalazłem wyszczerbiony hełm / trafiony kulą w gwiazdy promień…”. Duży wpływ na powstanie tej książki miały też słowa piosenki „Szli na Zachód osadnicy”, znakomity film „Sami swoi” i te odcinki serialu „Czterej pancerni i pies”, które pokazują drogę załogi „Rudego” od Gdańska przez Kołobrzeg do Berlina. – Odezwały się wspomnienia, jak w każdym, kto ma podobne przeżycia? – Dlatego dodam, że czułem potrzebę napisania takiej książki w związku z moimi studiami socjologicznymi i zbieraniem materiału do pracy doktorskiej o mieszkańcach wsi Warmii i Mazur, obronionej w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego pod kierunkiem prof. Dyzmy Gałaja, wówczas marszałka Sejmu. No i mam przecież za sobą długie lata pracy w zawodzie dziennikarskim, a w „Panoramie Północy”, ukazującym się w Olsztynie ogólnopolskim kolorowym tygodniku, pisałem głównie o społeczeństwie ziem zachodnich i północnych. Z kolei w piśmie „Warmia i Mazury” opublikowałem wiele tekstów o konspiratorach z Powiśla, Warmii i Mazur oraz o powojennym osadnictwie na tym terenie. Kilkanaście następnych lat jako wykładowca akademicki w Olsztynie miałem kontakt z setkami studentów i zauważyłem, jak mało wiedzą oni o swych „małych ojczyznach”. – I mając taką wiedzę, postanowił pan ukształtować poglądy młodego pokolenia? – W pewnym sensie tak, bo nie żyjemy w oderwaniu od innych, a ci młodzi są naszymi następcami, jakkolwiek byśmy do tego podchodzili. Co prawda, oni żyją swoimi sprawami, ale chętnie poznają doświadczenia swoich rodziców i dziadków, jeśli tę strawę odpowiednio się przyrządzi i poda. Głównie więc dla nich tę publikację przygotowałem. Sądzę bowiem, że może ich zainteresować, tak jak i mnie, socjologiczny fenomen pionierów z lat 1945-1948, czyli tych, którzy pozostali po wojnie w byłych Prusach Wschodnich, gdzie w czasie okupacji pracowali jako niewolnicy „panów niemieckich”, ale głównie tych, którzy przybyli tu z różnych stron Polski. Jedni z Polski centralnej, drudzy z przedwojennych Kresów Wschodnich. Jedni ochotniczo, drudzy z konieczności, jeszcze inni pod przymusem w ramach tzw. akcji „W”. Byłem jednym z nich i już w marcu 1945 r., jako absolwent zasadniczej szkoły zawodowej przy warsztatach kolejowych w Pruszkowie, zostałem skierowany służbowo najpierw do Olsztyna, a następnie do Ostródy, żeby remontować uszkodzone w czasie wojny wagony kolejowe. – Czuł się pan pewnie trochę jak pionierzy na amerykańskim Dzikim Zachodzie? – Ale nie tak jak w westernach… Widziałem wtedy transporty żołnierzy Armii Czerwonej rannych w bitwie o Królewiec i transporty niemieckich jeńców wojennych, spotykałem nielicznych autochtonów, przeważnie kobiety, dzieci i starców, bo przecież kto z Niemców mógł unieść karabin, ten uciekł na zachód przed armią zwycięzców… Później, gdy już chodziłem do pracy w białym kołnierzyku, zacząłem się zastanawiać, dlaczego ja, urodzony w Warszawie, mając niecałe 16 lat, znalazłem się na tych ziemiach, czyje one są i dlaczego w 1945 r. zwycięskie mocarstwa przydzieliły je Polsce, zachowując dla jednego z nich część Prus Wschodnich, czyli obwód kaliningradzki. A z czasem zainteresowałem się, jaką rolę na Warmii i Mazurach odegrali pionierzy. – Z tego, co wiem, wielu z nich pan poznał, poza tym miał pan osobiste kontakty z liderami ruchu mazurskiego spod znaku Rodła. – Oczywiście! Bardzo cenię sobie rozmowy, a nawet przyjaźnie z takimi znanymi nie tylko w naszym regionie działaczami i twórcami jak Jerzy Burski, Karol Małłek, Walter Późny, Hieronim Skurpski czy Juliusz Malewski, Jan Boenigk oraz Maria Zientara-Malewska, która zaraziła

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2008, 24/2008

Kategorie: Kraj