Cztery wesela i pogrzeb

Cztery wesela i pogrzeb

Po czterech nieudanych i z rzędu przegranych kampaniach wyborczych lewicy musiała przyjść jej klęska. Najpierw była nieudana kampania do europarlamentu przyozdobiona celebrytami w stylu Weroniki Pazury. Później, jesienią 2014 r., kiepska kampania samorządowa. Apogeum fatalnej strategii i braku poszanowania dla inteligencji ludzi lewicy była jednak kampania prezydencka z udziałem Magdaleny Ogórek. Pomińmy ją milczeniem, bo na ten temat wszystko już powiedziano. To był chyba najbardziej krytyczny moment, po którym trudno już było odbić się i uzyskać wiarygodność w lewicowym elektoracie. No i ostatnia kampania, w której zbawieniem miała być Barbara Nowacka. I znowu nie wyszło. Tym razem może to oznaczać wieloletnią przerwę w udziale w życiu publicznym. Ciekawym zjawiskiem w środowisku polskiej lewicy jest wiara w cudownych zbawców, którzy zaczarują rzeczywistość i poprowadzą lud przez pustynię do źródeł mądrości i władzy. Niby kręgi lewicy złożone są z ludzi racjonalnych i raczej niewierzących w cuda, a jednak wyczekują na swojego politycznego mesjasza, który z dnia na dzień odmieni tendencje społeczne. Jeżeli to nie jest myślenie parareligijne, jest to na pewno schemat popkulturowy. Niemal jak w hollywoodzkich produkcjach, gdzie księżniczka Leia staje na czele Rebelii walczącej z Imperium Zła („Gwiezdne wojny”) lub córka wodza plemienia u boku rebelianta stawia opór zachłannym kolonizatorom („Avatar”). Ale księżniczki mogą zbawiać ludzkość tylko w hollywoodzkich filmach. W realnym świecie tak się nie da. Nie można skutecznie budować poważnej i postępowej oferty politycznej w społecznej próżni – bez zaplecza związkowego, bez obecności na zapleczu i na listach wyborczych ludzi nauki, bez dobrych kontaktów z ludźmi kultury, bez dbania o nieliczne lewicowe media, bez solidnych diagnoz społecznych, bez edukacji i pracy z młodzieżą, bez zakorzenienia w ruchach protestu, bez prób nawiązania kontaktów z ludźmi wyrzuconymi na margines rynku pracy i życia publicznego. Sam szyld, pozbawiony mocnych fundamentów i przyozdobiony jedną czy dwiema sympatyczniejszymi twarzami, to za mało. Obecna sytuacja jest trudna jak nigdy. Chodzi nie tylko o historyczny brak w parlamencie jakiejkolwiek lewicy, ale i o to, że znaleźli się tam faszyści i nacjonaliści, na tle których drużyna Kaczyńskiego będzie mogła się ubierać w szaty umiarkowanej prawicy. Fakt, że prawie 70% młodych ludzi zagłosowało w Polsce na populistyczną i/lub skrajną prawicę (PiS, Kukiz ’15, KORWiN), to skutek kompletnego zaniedbania aktywności w kręgach młodzieży, a także braku alternatywy wobec nacjonalistycznej, antykomunistycznej i klerykalnej indoktrynacji na wszystkich etapach publicznej edukacji. Oczywiście to nie tylko wina zaniedbań lewicy. To także owoc postawy mainstreamowych mediów liberalnych, PO i całej masy publicystów, którzy zgadzali się na wybryki IPN i udawali, że nie widzą, jak z przestrzeni publicznej usuwa się wszelkie przejawy świeckiej czy lewicowej tradycji. Niech nie będą teraz zdziwieni, że przeciętna świadomość polityczna polskich uczniów i studentów jest na poziomie ksenofobicznych haseł, koszulek z „żołnierzami wyklętymi” i egoistycznych celów. Obok autorytarnych Węgier Orbána, kryzysu w Grecji, olbrzymiego bezrobocia młodych ludzi w krajach południa Europy i konfliktu na Ukrainie Europa ma teraz jeszcze jeden, dodatkowy problem pod nazwą Polska. Radość w siedzibie partii Razem w kontekście wszystkich opisanych powyżej spraw wydawała się nie do końca uzasadniona. Nie wiem, czy bardziej cieszono się tam z uzyskania dotacji na działalność, czy też z klęski Zjednoczonej Lewicy. Ani jedno, ani drugie nie rozwiązuje kwestii obrony lewicy i demokracji w Polsce. Mało kto już pamięta, że były takie partie (a może nawet jeszcze są na papierze) jak Socjaldemokracja Polska (w 2005 r. SdPl uzyskała 3,89% głosów – to więcej niż teraz partia Razem) czy Partia Demokratyczna. Państwowa dotacja nie pomogła im odzyskać sił i wrócić do gry politycznej. W tym ponurym krajobrazie są jednak jasne punkty. Po pierwsze: obie lewice uzyskały w sumie ponad 11%. To prawie 1,7 mln głosów. Ci ludzie nie zniknęli ani nie wyjechali zaraz po wyborach za granicę. Żadna władza nie może lekceważyć takiej grupy – zwłaszcza gdy będzie ona dobrze zorganizowana i aktywna politycznie. Po drugie: po wielu latach, kiedy Polska była już zapomniana w międzynarodowych przekazach medialnych i debatach publicznych, teraz znowu reflektory z zagranicy mogą być częściej kierowane na polską sytuację. Sprzyja to nawiązywaniu przez lewicę i ruchy obywatelskie intensywnej współpracy z partnerami zagranicznymi. Po trzecie: nie ma już pretekstów, aby unikać oddolnej aktywności społecznej w różnych sektorach społeczeństwa

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 45/2015

Kategorie: Felietony, Piotr Żuk
Tagi: Piotr Żuk