Współczesna europejska cywilizacja w zderzeniu z fanatyzmem jest bezbronna Opadł już kurz po publicystyczno-politycznej wojnie, jaka rozpętała się w Polsce na tle ostatnich zamachów terrorystycznych w Londynie. To była dziwna wojna, odnosiłem wręcz wrażenie, że w tamtym czasie polskie media wysyłały do obywateli właściwie jednobrzmiący komunikat: oto jak działają profesjonalne służby państwowe! A u nas? Nie ma nawet ustawy o zarządzaniu kryzysowym! Byli żołnierze oddziałów specjalnych (ciągle zresztą ci sami) jak zwykle dmuchali wraz z publicystami w tę samą dudkę, potęgując wrażenie, że na skutek nieudolności władzy Polska jest bezbronna. Dziś mógłbym powiedzieć obywatelom: jeśli w ciągu godziny zatrzymuje się w dowolnym miejscu Polski idiotę, który z telefonu na kartę dla zgrywy informuje o podłożeniu bomby, to znaczy, że funkcjonuje w kraju pewien system, że są odpowiednie możliwości techniczne i odpowiedni ludzie, którzy czuwają i są skuteczni. A że o tym nie mówimy? Bo w przeciwieństwie do licznych telewizyjnych ekspertów jesteśmy odpowiedzialni. Dla bieżących przepychanek politycznych nie będziemy przed całym światem tłumaczyć, co gdzie jest i jak działa. Jednak całkiem bez odpowiedzi zarzutów o naszej bezbronności na wypadek ataku terrorystycznego pozostawić nie można. Wojna ideologiczna Wśród specjalistów mówi się, że wojna ze współczesnym terroryzmem to w istocie trzecia wojna światowa. I że nie można jej wygrać, chyba że wprowadzono by ogólnoświatowy przepis nakazujący ludziom chodzić nago, w odległości co najmniej trzech metrów od siebie. Tylko bowiem człowiek nagi i nieporuszający się w tłumie nie stwarzałby zagrożenia, bo nie miałby gdzie ukryć bomby. Terroryści samobójcy są jednak tylko narzędziem współczesnego terroryzmu. Jego istota jest czymś o wiele groźniejszym. Udowodniły to zwłaszcza zamachy londyńskie. Obaliły popularną tezę, że jedynym skutecznym środkiem likwidacji terroryzmu może być edukacja i postęp cywilizacyjny, przed którymi trzeba otworzyć zamknięty świat wierzeń, tradycji, etnicznych nakazów i religijnych dogmatów. Londyńscy zamachowcy od dziecka przecież wychowywali się w Anglii, na co dzień obcowali z tamtejszą kulturą, ludźmi, światem wartości i dobrobytem. I nic to nie dało. Tradycja, religia były silniejsze. Dobrze poddano ich praniu mózgu, ale to też dowód, że współczesna europejska cywilizacja w zderzeniu z fanatyzmem, z niezrozumiałymi dla niej kodami kulturowymi, jest bezbronna. Słyszę, że terroryzm nie ma żadnego wspólnego, skoordynowanego planu. Może nienapisany i nieuzgodniony, jednak istnieje. Globalny terroryzm jest niejako fanatyczną odpowiedzią na globalizację. Internet, telewizja satelitarna, telefony komórkowe – współczesne narzędzia masowej wymiany informacji, myśli, poglądów są ogromnym „zagrożeniem” dla tej części świata, gdzie rządzą wierzenia, etniczne przesądy, ukształtowane przez wieki hierarchie i archaiczne struktury społeczne. Terroryzm jest też środkiem zastraszenia i poskromienia tych grup społeczności muzułmańskiej, które nie są fanatyczne, które są ciekawe świata, pragną kontaktów, postępu, handlu i zarobku. Bomby mają je trzymać w ryzach, w posłuszeństwie wobec „świętych” praw. Terroryzm nie jest silny czołgami i samolotami. Jego siłą są ludzie gotowi poświęcić siebie, by zabić jak najwięcej „niewiernych”. To kształtuje się latami. Terroryzm ma też swych protektorów – nie tylko pośród fanatycznych przywódców religijnych. Przygotowanie zamachów na taką skalę jak w Nowym Jorku, Madrycie czy Londynie wymaga skomplikowanej i drogiej logistyki. Ktoś przecież za to płaci. Może zatem szybująca w górę po każdym zamachu cena ropy naftowej rekompensuje te wydatki? W wielu miejscach świata finansowi i polityczni szefowie terroryzmu nierzadko pozostają w ścisłych kontaktach z władzami państwowymi i lokalnymi, a także ze służbami bezpieczeństwa. Praca polskiego wywiadu wojskowego, nasza obecność w siłach stabilizacyjnych, uczestnictwo w operacjach NATO i ONZ, w misjach łącznikowych sprawiają, że nasza wiedza o współczesnym terroryzmie jest spora – że wyrażę to enigmatycznie. To dla nas bardzo ważna kwestia, bo choć ataki terrorystyczne skierowane były, jak dotąd, na największe siedliska „szatana”, na główne siły antyterrorystycznej osi, to przecież Warszawa, Rzym, Berlin czy Tel Awiw też są na tej osi. Polscy analitycy wojskowi zwracają uwagę, że terroryzm przestał być problemem kilku czy kilkunastu państw. Dlatego likwidowanie zagrożeń musi mieć wymiar międzynarodowy. Wymaga bowiem skoordynowanych, ponadpaństwowych działań dyplomatycznych, finansowych (niszczenia finansowego zaplecza terroryzmu) i działań specjalnych, związanych z rozpoznaniem, z przerzucaniem sił specjalnych nawet do odległych rejonów w celu wykonania zadania, którym może być także fizyczna likwidacja najgroźniejszych jednostek.
Tagi:
Jerzy Szmajdziński