Czy Niemcy rozliczyli się z przeszłości? – rozmowa z prof. Anną Wolff-Powęską

Czy Niemcy rozliczyli się z przeszłości? – rozmowa z prof. Anną Wolff-Powęską

W Niemczech po wojnie nastąpiło całkowite odwrócenie ról ofiar i sprawców. Skoro przegraliśmy, to my jesteśmy ofiarami Z prof. Anną Wolff-Powęską rozmawia Paweł Dybicz Czy Niemcy uznali, że rozliczyli się z przeszłości, z tego, co robili w czasie II wojny światowej? – Sądzę, że tak. Myśląc oczywiście o Niemcach jako zbiorowości, społeczeństwie. Co do pojedynczych osób nie możemy mieć stuprocentowej pewności, ale opinia publiczna, partie polityczne z pewnością są przekonane, że po 70 latach od wybuchu wojny Niemcy rozliczyły się z własnej przeszłości, z III Rzeszy. W sensie prawnym i politycznym. W sensie moralnym nie byłabym już tego taka pewna. A w sensie materialnym? – O tym już się nie mówi. To drażliwy temat, którego nikt nie chce poruszać, bo zawsze znajdzie się grupa ofiar, która nie czuje się usatysfakcjonowana, uznając, że zadośćuczynienie nie było pełne albo ją pominęło. Albo podniosą się głosy samych Niemców, że nie dość, że mają płacić za III Rzeszę, to jeszcze teraz na Grecję, Hiszpanię… – Już je słychać. Dlatego jestem przekonana, że przeciętny Niemiec nie będzie sobie zaprzątać głowy kolejną rocznicą wybuchu II wojny światowej, bo on teraz myśli o finansach własnych i kraju. Oczywiście jest spora grupa uwrażliwionych intelektualistów, przeświadczonych o tym, że rozrachunek nigdy się nie kończy, że naród bez pamięci zatraca nie tylko swoją wartość, ale i rozumienie pojęć dobra i zła, a nawet ich rozróżnienie. Dlatego każda nowa generacja musi się skonfrontować z własną przeszłością i na własną rękę, własnym językiem i na swój sposób musi się nią zajmować. Wersal i Poczdam Niemcy mieli parę etapów zmagania się z własną historią. Czy w pierwszym, powojennym, słuszna była polityka władz, by nie wychodzić poza denazyfikację, by nie obciążać winą narodu? – To jest fundamentalne pytanie, które wielu Niemców sobie stawia – głównie historycy, którzy zajmują się tym zagadnieniem, jak również politycy i publicyści. Jednoznacznej odpowiedzi na nie nie ma. Po wojnie oczekiwania ofiar III Rzeszy były takie, że cała praca Niemców nad pamięcią będzie wyglądała jak w rytuale religijnym: wyznanie winy, pokuta, zadośćuczynienie, przebaczenie, pojednanie. Życie pokazało, że były to iluzoryczne oczekiwania, gdyż rozliczenie to przede wszystkim proces rozłożony w czasie. Kiedyś, przed 20, 30 laty, dziwiłabym się, że Niemcy potrzebują tyle czasu, by się oswoić z ciężarem winy. Dzisiaj twierdzę, że cała ich strategia obchodzenia się z przeszłością i własnym uwikłaniem w system nazistowski była nieunikniona. Aby się pochylić nad swoją winą, trzeba było wiedzy i zrozumienia genezy, przebiegu i konsekwencji całego rozmiaru zbrodni. Pamięć zbiorową określa minimum treści i maksimum symboli. Niemcy nie mogli narodzić się nagle obywatelami świadomymi swej odpowiedzialności za konsekwencje polityki III Rzeszy. Do tego potrzebne były dystans czasowy, zmiana generacyjna, nowy język edukacji i nowa świadomość. Niezbędna była również zmiana całego świata wartości, skoro stary legł w gruzach. Jeśli Niemcy wykluczyli Żydów i Słowian jako podludzi, trudno było oczekiwać, by w obliczu klęski zmienili nagle nastawienie wobec swych ofiar. Historia nowożytna nie zna dotąd przypadku obchodzenia żałoby po obcych ofiarach przez naród lub państwo, w imieniu którego dokonano zbrodni. Pozostaje więc pytanie, jak obchodzić żałobę po utracie wspólnych wartości. Jak opłakiwać tych, których wykluczono dużo wcześniej z własnej wspólnoty? Wcześniej również w ramach polityki weimarskiej Polskę uznawano tylko za wersalskiego bękarta, a Polaków za gorszy gatunek ludzi. – Nawet jeszcze wcześniej. Kiedy studiowałam XIX-wieczne niemieckie podręczniki do geografii, uderzającym elementem była obowiązująca w nich ideologia wszechniemiecka. Już wtedy rodziły się pojęcia wyższości rasy niemieckiej, koncepcje narodu bez przestrzeni. Korespondowały z tym dzieła twórców, pisarzy. Wracając do tego ważnego pytania, trzeba zauważyć, że dzisiaj wspólnotę milczenia, która miała miejsce po 1945 r. i którą akceptowały wszystkie partie polityczne, uznaje się za niezbędną cenę sukcesu demokracji. Kanclerz Konrad Adenauer postawił na integrację z Zachodem, stanął po stronie zwycięzców. Zresztą podział Niemiec sprzyjał temu, podobnie jak cała zimna wojna. I antykomunizm, który prowadził do myślenia: my jesteśmy lepsi, bardziej demokratyczni, cywilizowani. Komunizm to nasz nowy wróg. Podział na dwa wrogie ideologicznie obozy sprzyjał zmowie milczenia. Ale jak już powiedziałam, nie było wówczas potrzeby

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 35/2011

Kategorie: Wywiady