Czy z polityka wyrośnie mąż stanu?

Czy z polityka wyrośnie mąż stanu?

Barack Obama w drugiej kadencji Spośród 43 prezydentów amerykańskich tylko 17 wyszło zwycięsko z walki o drugą kadencję. W tym trzech prezydentów powtórnej kadencji nie ukończyło. Abraham Lincoln i William McKinley zostali zamordowani, a Richard Nixon ustąpił ze stanowiska w wyniku afery Watergate. Barack Obama jest więc 17. szczęśliwcem, który po raz drugi pełni prezydenckie obowiązki. Jaka będzie ta kadencja i jakim Obama będzie prezydentem? To pytanie zadają sobie nie tylko Amerykanie, lecz także obserwatorzy amerykańskiej sceny politycznej na świecie, ponieważ nikomu nie jest obojętne, jaką politykę w wymiarze globalnym prowadzić będzie stary nowy prezydent w drugiej kadencji 2013-1017. Życzymy mu jak najlepiej, ale wiem, że wśród historyków amerykańskiej prezydentury funkcjonuje pojęcie „przekleństwa drugiej kadencji”. Wielu prezydentów bowiem w drugiej kadencji uwikłało się w różne afery, np. Ronald Reagan w aferę Iran-Contras, Richard Nixon w Watergate, a Bill Clinton w tzw. aferę rozporkową, w wyniku której o mało nie został pozbawiony prezydentury (impeachment). Czas na odwagę Osoby z najbliższego otoczenia Obamy w Białym Domu spostrzegły, że po drugich zwycięskich wyborach zauważalnie się zmienił. Stał się bardziej asertywny, zdecydowany i polemiczny. W pierwszej kadencji był zrelaksowany, unikał ostrych sporów z oponentami politycznymi i demonstrował gotowość do kompromisu. Po ponownym sukcesie wyborczym zachowuje się prezydencko, uważając, że otrzymał wyraźny mandat od prawie 64 mln obywateli, którzy głosowali na niego. To daje mu podstawy, aby teraz wyraźniej i częściej pokazywać społeczeństwu cechy przywódcze. Taka zmiana w sposobie bycia Obamy nie jest zaskoczeniem. Historycy prezydentury amerykańskiej zgodnie stwierdzają, że w pierwszej kadencji prezydent zachowuje się pojednawczo, postępuje ostrożnie, by nie zrazić do siebie znaczącego segmentu opinii publicznej i stworzyć warunki do sukcesu na drugą kadencję. W drugiej kadencji, kiedy konstytucyjnie nie może już się ubiegać o kolejną, pracuje na swoje miejsce w historii Stanów Zjednoczonych. Podejmuje śmiałe, często kontrowersyjne, ale ważne dla kraju decyzje. Można więc powiedzieć, że o ile w pierwszej kadencji prezydent zachowuje się jak typowy polityk, z dużą domieszką oportunizmu, o tyle w drugiej chciałby zdobyć opinię męża stanu. Czy Barack Obama ma szansę wyrosnąć z polityka na męża stanu? Trudno w tej chwili jednoznacznie na to pytanie odpowiedzieć. Trzeba przy tym uwzględnić zarówno elementy sprzyjające, jak i te, które nie będą załatwiały mu sukcesu. Zacznijmy od tych ostatnich. Słabnąca potęga Wiadomo, że podstawą zadowolenia i „dążenia do szczęścia” Amerykanów są sytuacja gospodarcza kraju oraz status materialny obywateli. Obecnie sytuacja gospodarcza nie jest dobra. W styczniu br. stopa bezrobocia wynosiła 7,9%, co jak na warunki amerykańskie jest poważnym problemem. Z drugiej strony w tymże styczniu przybyło 157 tys. nowych stanowisk pracy, i to głównie w sektorze produkcyjnym, w budownictwie oraz w handlu. Ubyło natomiast stanowisk pracy w administracji federalnej, stanowej i lokalnej. Odwrotnie niż w Polsce. Tempo wzrostu gospodarki amerykańskiej za ostatni kwartał 2012 r. było poniżej 1%. Mimo tych trudnych uwarunkowań Obama wygrał wybory. Jest pierwszym prezydentem USA od czasu Herberta Hoovera (1929-1933), który odniósł zwycięstwo w trudnej sytuacji ekonomicznej kraju. Amerykanie coraz bardziej uświadamiają sobie, że pozycja Stanów Zjednoczonych w międzynarodowym układzie sił, zwłaszcza gospodarczych i politycznych, zdecydowanie słabnie. Dziś USA są bogatsze i silniejsze niż kiedykolwiek wcześniej, ale ich pozycja w świecie jest słabsza aniżeli ćwierć czy pół wieku temu. Po prostu inni rozwijali się szybciej i zmniejszał się dystans dzielący te kraje od USA. Innymi słowy Amerykanie, choć nie wszyscy, rozumieją, że Stany Zjednoczone są potężne, ale nie wszechpotężne. Klincz w Kongresie W realizacji zamierzeń na pewno nie pomagają Obamie Republikanie, którzy w pierwszej kadencji blokowali jego inicjatywy, by nie ułatwić mu zwycięstwa wyborczego. W rezultacie tej postawy odnotowaliśmy ogromny wzrost partyjniactwa i konfliktów Republikanów z Demokratami, porównywalnych z konfliktami na polskiej scenie politycznej między PO a PiS. Sytuacja w Waszyngtonie jest o tyle trudniejsza, że Kongres jest podzielony. Republikanie mają większość w Izbie Reprezentantów, a Demokraci w Senacie. Istnieje więc w Kongresie klincz polityczny, który spowodował dysfunkcjonalność parlamentu. Nic więc dziwnego, że tylko 12% Amerykanów pozytywnie ocenia działalność Kongresu, a zawód polityka pod względem prestiżu osiągnął dno. Obamie i Demokratom udało się jednak wskazać palcem Republikanów jako odpowiedzialnych za ten impas i przedstawić

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 09/2013, 2013

Kategorie: Świat