420 milionów ludzi może kupować naszą żywność Wejście Polski do Unii Europejskiej oznacza zniesienie ceł w naszym handlu z państwami UE. Czy w związku z tym polskie artykuły spożywcze zdobędą rynki zachodnioeuropejskie? A może przeciwnie, żywność z Europy Zachodniej zaleje nasze sklepy? Porównajmy aktywa i pasywa. Z jednej strony, otwieramy dla unijnych producentów rolnych rynek liczący 38 mln konsumentów, o niewielkiej na ogół sile nabywczej. Z drugiej, nasi producenci zyskują swobodny dostęp do rynku obecnych państw członkowskich i dziewięciu obecnych kandydatów, liczący 420 mln konsumentów, z czego 380 mln zamożniejszych niż my. Musimy jednak spełnić unijne standardy sanitarne i jakościowe. Więcej weźmiemy, niż damy W czasie negocjowania warunków naszej akcesji przyjęto założenie, iż Unia udzieli Polsce większych preferencji w handlu artykułami rolno-spożywczymi, niż sama otrzyma. Od 1993 r. mamy w tej dziedzinie ujemne saldo obrotów z UE. Na ten bilans wpływa jednak przede wszystkim import artykułów z cieplejszych stref klimatycznych, stanowiący niemal 40% żywności sprowadzanej do naszego kraju. Natomiast eksport wyrobów spożywczych z Polski do Unii rośnie stopniowo od dwóch lat, w miarę znoszenia barier celnych. Oznaczać to może, iż po całkowitej likwidacji ceł i dalszej liberalizacji dostępu do unijnych rynków nasz eksport rolno-spożywczy będzie dalej rosnąć, natomiast import, zwłaszcza cytrusów, nie powinien się zwiększać, ponieważ już dziś są one objęte zerową stawką celną. – Przy energicznym marketingu wzrost eksportu polskich artykułów rolno-spożywczych na rynki pozostałych państw członkowskich UE przekroczy wzrost importu tych produktów z państw Unii – twierdzi dr Janusz Rowiński z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej. Dziś bowiem przeciętny poziom ochrony unijnych rynków rolnych jest wyższy niż poziom ochrony rynku polskiego. Decydujący będzie tu jednak fakt, iż otwierający się rynek eksportowy jest ponaddziesięciokrotnie większy od polskiego. Warunkami koniecznymi do osiągnięcia dobrych wyników muszą być niskie ceny, wysoka jakość produktów oraz dobra obsługa kupującego. Nisza nie nasza Warto zauważyć, że po wejściu do Unii nastąpi obniżka kosztów w tych dziedzinach polskiej produkcji zwierzęcej, gdzie pasze są oparte na zbożu (przede wszystkim chów trzody chlewnej i drobiu). Będzie to sprzyjać poprawie konkurencyjności naszych produktów. Z pewnością można też oczekiwać wzrostu polskiego eksportu żywnościowego na rynki wschodnie. W ostatnich kilku latach spotykał się on z ostrą konkurencją ze strony subwencjonowanego eksportu żywności z państw UE. Natomiast gdy wejdziemy do Unii, sami znajdziemy się w gronie eksporterów korzystających z takich subwencji. Teoretycznie nasza żywność powinna mieć pewną przewagę marketingową w porównaniu z artykułami spożywczymi pochodzącymi z państw zachodnioeuropejskich, a to z powodu naturalnych metod produkcji, które są u nas bardziej rozpowszechnione niż w państwach Unii i mogą uzyskać wsparcie ze strony programów rolno-środowiskowych UE. – Nie uważam jednak, by rolnictwo ekologiczne stało się niszą, którą z powodzeniem mogłaby zająć nasza żywność – mówi dr Janusz Rowiński. Wymogi, jakie stawia Unia przed rolnictwem ekologicznym, są bardzo wyśrubowane, dotacje stosunkowo niewielkie. Szansą dla Polski jest raczej rozwój rolnictwa towarowego z produktami dobrej jakości i możliwie niskimi cenami. Wspomnienie po „Polish ham” Zdaniem dr. Rowińskiego, wśród naszych produktów żywnościowych mogących z powodzeniem rozszerzyć ekspansję na unijne rynki są przede wszystkim owoce i warzywa. Już teraz mają one mocną pozycję w krajach UE. Wielka szansa stoi przed mlekiem oraz jego przetworami. Nasze mleczarstwo w ostatnich latach dokonało skoku jakościowego i ponad 80% skupowanego mleka ma już najwyższą klasę ekstra. Moglibyśmy też znacząco zwiększyć eksport polskich przetworów mięsnych. Kiedyś „Polish ham” kojarzył się nam ze smacznym jedzeniem, a nie z zachowaniem rodaków na Zachodzie. Nasze wędliny zostały jednak dość skutecznie wyeliminowane z unijnych rynków przez konkurencję. – Polska już nigdy nie będzie taką potęgą bekonową jak w latach 50. i 60., ale może uda się kilkakrotnie zwiększyć naszą obecność na rynku brytyjskim – uważa dr Rowiński. Dziś mięsny eksport z Polski do państw Europy Zachodniej stanowią przede wszystkim żywe
Tagi:
Andrzej Leszyk