Przewodnik po aktorach (nie tylko) warszawskich w sezonie 2004/2005 „Nikt już nie umie grać Fredry, nikt Musseta, frak uwiera bardziej niż zbroja Makbeta” – Andrzej Łapicki. Charakterystyczne polskie narzekanie nie omija żadnej dziedziny życia społecznego, a więc i teatru. Nie jest od niego wolny Andrzej Łapicki, niedawny dostojny jubilat, którego 80. rocznicę urodzin obchodziliśmy 8 listopada ub.r. na scenie warszawskiego Teatru Polskiego. A jednak niepomny tej mizantropijnej przestrogi, z wiarą, że ktoś jednak potrafi, po kolejnym sezonie w warszawskich (i nie tylko) teatrach oraz przed telewizorem na premierach Teatru Telewizji – przedstawiam aktorskie rachunki sezonu 2004/2005. Aby nie wikłać się w ogólniki, w niniejszym sprawozdaniu posłużyłem się przyjętymi w politycznych rankingach określeniami: w górę, w dół, bez zmian. Przegląd jest wysoce niesprawiedliwy, bo nie uwzględnia wielu nazwisk. Skupiłem uwagę na osiągnięciach i potknięciach, pomijając na ogół solidną średnią. Pragnę zwrócić uwagę na ciekawe debiuty i udane role młodych aktorów, a zarazem na wysokie loty tzw. epizodów. Nadal jednak rządzą starzy mistrzowie. Tak zresztą zawsze w teatrze było. ARTUR BARCIŚ – dwukrotnie przypomniał o sobie na scenie. Jako jeden z bohaterów sztuki Mateia Visnieca „Zatrudnimy starego clowna” (Scena 61 Ateneum) i jako sąsiad wplątany w życie nieznajomej w „Kurze na plecach” Freda Apke w Teatrze na Woli. Ta pierwsza rola to wymagająca wielkiej technicznej sprawności „biała” klaunada, ta druga to udatny portret psychologiczny życiowego nieudacznika, który staje przed szansą odmiany swego losu. W górę. MICHAŁ MAJNICZ – Makbet mafioso z instynktem moralnym. Wieloznaczny bohater tragedii Szekspira w spektaklu Mai Kleczewskiej w Opolu. Z jednej strony, manipulowany i zdominowany przez kobietę, z drugiej, pragnący zachować lojalność wobec szefa (Dunkana). Bezradny wobec śmierci – zarówno jako zabójca, jak i osierocony mąż-kochanek. Rola chwilami narkotyczna, na pewno ważny krok w karierze młodego aktora. W górę. EWA BŁASZCZYK – dawno niewidziana na scenie, powróciła na szczyt rolą Fay w „Więzi” Rony Munro w Teatrze Studio (w reżyserii Zbigniewa Brzozy). Stworzyła portret kobiety skazanej na dożywocie, która na chwilę pozornie wraca do ułudy życia za sprawą widzeń z córką. Wkrótce jednak zdaje sobie sprawę z kosztów psychicznych, jakie niesie utrzymanie tej więzi emocjonalnej. Ewa Błaszczyk precyzyjnie ukazuje owo podwójne przebudzenie bohaterki. W górę. SONIA BOHOSIEWICZ – obdarzona wielkim temperamentem, czego już wielokrotnie dowiodła na scenie teatralnej i kabaretowej. W tym sezonie w inscenizacji sztuki Enquista „Twórcy obrazów” na scenie Teatru Śląskiego w Katowicach, w roli dynamicznej Tory Teje, łączącej obcesowość z delikatnością, niezręczność z subtelnością. Pełna wigoru, wdzięku tego, co w podtekście. Na pewno o tej aktorce jeszcze usłyszymy. Błyszczy także w spektaklach krakowskiej Grupy Rafała Kmity. W górę. AGATA BUZEK – dawno w teatrze niewidziana, tym razem pojawiła się we wstrząsającej roli dramatycznej w „Sallingerze” Koltesa, spektaklu przygotowanym przez grupę młodych artystów Arteria Przestrzeń Wymiany Działań (reż. Michał Sieczkowski). W roli dziewczyny Rudzielca, chłopaka, który popełnił samobójstwo, portretuje generację wykluczonych i odtrąconych, oskarżając syte liberalne mieszczaństwo o bezduszność i hipokryzję. W górę. EWA DAŁKOWSKA – pracowity sezon. Aktorka coraz częściej widoczna w produkcjach offowych, w coraz lepszej formie. Przejmująca jako Czerwona w sztuce Krzysztofa Bizia „Porozmawiajmy o życiu i śmierci” na mikroskopijnej scenie Teatru Powszechnego, w tzw. Garażu Poffszechnym – żona wyzuta z małżeństwa, matka wyzuta z macierzyństwa, dojmująco sama i bezradna. Kiedy na koniec już wie, że jej życie okazało się pomyłką, z genialną intuicją, uśmiechnięta na pozór, rzuca swym mężczyznom w twarz: 20 zmarnowanych lat! Ten uśmiech boli, wchodzi pod skórę. Zapada też w pamięć jej rola Matki w „111” Tomasza Mana. Prawie nic nie robi, siedzi na krześle i mówi. Ale tak irytująco i przejmująco, że nie sposób się poruszyć. Najbardziej wyrazista w „Sallingerze” Koltesa (granym gościnnie w Teatrze Nowym Praga) w roli neurotycznej Matki, zaborczej inteligentki, która usiłuje wtłoczyć swoje dzieci w gotowe formy – liberalnej mieszczki, która we własnym mniemaniu jest wzorem postępowej Amerykanki. Byle jak odziana, z papierosem przylepionym do ust, udaje czułą, osamotnioną matkę z soplem lodu w sercu. W górę. JAN ENGLERT –
Tagi:
Tomasz Miłkowski