„Deficyt intelektu” wyparł dialog

„Deficyt intelektu” wyparł dialog

To nie była droga chwały. Od związku, z którym nadzieje wiązały miliony Polaków, choć opowieści o 10 mln członków Solidarności to pomnożenie ich trzy albo cztery razy. Do związku, który wysyła grupę swoich członków na miesięcznice smoleńskie. Jako ochroniarzy polityków PiS. Przed kim ta ochrona? Przed Frasyniukiem i innymi liderami? Czy w taki sposób związek musi spłacać apanaże otrzymywane od władzy? Pisanie własnej wersji historii jest dla obecnej władzy priorytetem. Nie dlatego, żeby to armię pisiewiczów szczególnie zajmowało, bo oczy im się świecą nie do świętych obrazów i pomników Lecha Kaczyńskiego, ale do grubych portfeli. Ludzie podczepieni pod władzę zajmują się historią głównie dlatego, że jest ona najskuteczniejszą drogą do ucha prezesa. Nikt już nad tym procesem nie panuje. W wyścigu o dobre miejsce u boku Kaczyńskiego fakty nie mają żadnego znaczenia. Liczy się wierność. Stąd coraz więcej polityków opisuje heroiczne zasługi braci Kaczyńskich. W opozycji, w Solidarności, w walce z Wałęsą i wszelkimi układami. Na brutalnych słowach zresztą już się nie kończy. Zaczął się etap czynów. Straszenie prokuraturą i sądami tych, których prezes uważa za swoich największych wrogów. Politycy PiS walczący między sobą o wpływy na Nowogrodzkiej licytują się, kto mocniej ściga tych wrogów. Choć w znacznej mierze są to – jak mówi Ludwik Dorn o Błaszczaku – ludzie z „deficytem intelektu”, jednak umizgują się do prezesa nie z powodu szaleństwa, ale z czystego kunktatorstwa i cynizmu. Z tego samego zresztą powodu byli wcześniej podnóżkami u innych możnowładców. A mogłoby być w Polsce z sensem. Jeżeli Solidarność w 1980 r. miała tak wielkie poparcie, to brało się ono z filozofii dialogu, która sprowadzała się wówczas do sławnego: trzeba usiąść i rozmawiać jak Polak z Polakiem. I usiedli. Mimo że wtedy ani opozycja, ani partia nie były monolitami. Byli pragmatycy i realiści, ale też wielu jastrzębi i zwykłych durniów. W polityce przeciąganie liny na własną stronę musi kiedyś się skończyć na rozwiązaniu siłowym. Tak było w 1981 r. I tak może się zakończyć obecna próba wzięcia pod but tych Polaków, którzy PiS nie trawią. Kiepski to scenariusz. Ale częsty w sytuacjach, gdy za nic się ma dialog i kompromis. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 35/2017

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański