Ci, którzy przychodzą do cerkwi, zwracają się do mnie – batiuszka, czyli ojcze. Pacjenci w gabinecie mówią zwyczajnie – doktorze O tym, że rodzina ze strony matki jest wyznania grekokatolickiego, Mariusz Synak dowiedział się dopiero po przyjęciu święceń kapłańskich. – Przez lata to był rodzinny sekret, którym nie chciano mnie obarczać – mówi. On w niedziele chodził wraz z rodzicami (mimo że ojciec był partyjnym sekretarzem) na msze do kościoła katolickiego. Do czwartej klasy licealnej Mariusz nie wiedział, jaki kierunek studiów wybierze. Wychowawca podsunął mu myśl o studiach za granicą. A za granicą były wtedy Chiny, Bułgaria, NRD, Węgry i Związek Radziecki. Mariusz wybrał Leningrad i medycynę. Za niego zdecydowano, że pojedzie do Kijowa na stomatologię: – W Kijowie jest bardzo silnie odczuwalna atmosfera prawosławia. Tworzy ją duchowieństwo, tak różne od naszego. My czasem nie potrafimy ze sobą rozmawiać, a oni są niezwykle serdeczni i otwarci. Mariusz coraz więcej przesiadywał w cerkwi, rozmawiał z duchownymi. Po półtora roku zdecydował się na przyjęcie prawosławia. Jego ślub z Leną już odbył się w cerkwi. Lenę – studentkę z równoległej grupy, Kozaczkę pochodzącą z Groznego, Mariusz poznał na drugim roku studiów. Na początku to była sympatia i chęć znalezienia bratniej duszy w obcym mieście. Uczucie przyszło później. Podobnie jak zmiana wyznania. Wpływ na tę decyzję miała na pewno przyjaźń z duchownymi. Twierdzi, że po raz pierwszy w życiu poznał ludzi, którzy mówili i robili to samo. Zastanawiał się, skąd biorą siłę we współczesnym świecie, aby tak postępować. Jednocześnie ujęła go prostota tych ludzi. Świętej pamięci metropolita Bazyli sam obsługiwał gości, zaparzał im herbatę, sprzątał. Mariusz nie zamierzał wstąpić do seminarium. Tę myśl podsunął mu zaprzyjaźniony z nim ksiądz Mikołaj, przepraszając jednocześnie za niepokój, który zasiał w młodym człowieku. To nie było łatwe, tym bardziej że młodemu Polakowi jednocześnie zaproponowano pracę naukową na uczelni. On jednak postanowił zostać księdzem. Po powrocie z żoną do Polski w 1994 roku z rekomendacją z kijowskiego seminarium trafił do seminarium w Warszawie. On i Lena rozpoczęli pracę w przychodni w Redle, małej miejscowości, niedaleko Połczyna Zdroju. Raz w tygodniu Mariusz dojeżdżał do stolicy, na seminaryjne nauki. – To był dla nas trudny czas. Ciężko pracowaliśmy, ja uczyłem się, dojeżdżałem do Warszawy, dopóki moi przełożeni nie dowiedzieli się, po co tam jadę. Wtedy zaczęły się problemy, musiałem złożyć wymówienie. Potem niechęć przelała się na żonę. Ona też musiała się zwolnić. Jednak udało mi się skończyć seminarium. I tak zostałem księdzem. Nie, nie popem – księdzem. Określenie: pop było zaszczytne do czasów rewolucji. Dziś ma negatywne znaczenie. W dosłownym tłumaczeniu oznacza klechę. Wierni zwracają się do mnie: batiuszka, co oznacza – ojcze. Pacjenci mówią po prostu: doktorze. Po wyświęceniu i objęciu parafii przy cerkwi w Słupsku ksiądz Mariusz otworzył przy plebanii praktykę stomatologiczną. Początkowo z usług jego gabinetu korzystali tylko parafianie. – Przychodzili nie tylko z bólem zęba, również duszy. Najpierw musieli się wygadać – ja cierpliwie słuchałem. Dopiero potem zabierałem się za borowanie. Teraz doszły ich rodziny, znajomi, ludzie nie związani z cerkwią. – Istniało ryzyko, czy podołam, jak będą na to patrzyli parafianie. Na razie daję sobie radę. To niewielka parafia. Podczas świąt pojawia się 70-80 osób. Na niedzielnych mszach 20-30. Głównie przesiedleńcy, ale są i ci, którzy wrócili z niewoli z Niemiec, młodzież z terenów wschodnich, która tutaj się uczy i obywatele Wspólnoty Niepodległych Państw. Nie spotkałem się dotąd z nietolerancją czy zarzutem, że jako duchowny prowadzę gabinet. Może dlatego, że pacjenci wiedzą, że pomagam im w każdej sytuacji. Ksiądz Mariusz ma wiele planów: zakończenie remontu plebanii, kontynuowanie studiów na akademii teologicznej, nauka języków. – Marzenia? Czy ja wiem? Duchowny w dzisiejszych czasach musi twardo stąpać po ziemi, dawać przykład parafianom, jak sobie radzić. Bardzo chciałbym stworzyć chór, zgromadzić więcej ikon w cerkwi. Na pytanie, czy nigdy nie żałował swojej decyzji, ksiądz Mariusz odpowiada: – Na pewno, gdybym nie został księdzem, inaczej potoczyłyby się moje losy. Moi koledzy z roku dzięki swojej pracy są dziś świetnie sytuowani, rozwijają się zawodowo. Ja jednak nigdy nie żałowałem. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Magda Omilianowicz